poniedziałek, 3 czerwca 2013

5. I tak żle, i tak niedobrze

  


        Dziewczyna zamarła. Z przerażeniem patrzyła, na grupę przeważających ilościowo śmierciożerców. Nie mieli najmniejszych szans. Byli tylko dwójką nastolatków, a przed nimi stał z tuzin najniebezpieczniejszych sprzymierzeńców Voldemorta. Bez zastanowienia krzyknęła:
-Co z nimi zrobiliście!!!
Jeden z nich, ściągnął maskę, znała jego twarz, chyba był to Yaxley kpiąco się uśmiechnął. Nie odpowiedział.
-Brać ich!!! - zawołał do towarzyszy.
Chciała uciekać, steleportować się, co kolwiek, ale ze strachu nie mogła się poruszyć. Poczuła jak ktoś ciągnie ją za włosy, łapią za nadgarstki i brutalnie związują twardą liną, razem z Ronem.  Poczuła nieprzyjemne uczucie towarzyszące teleportacji i nagle znalazła się przed jakimś starym, opuszczonym domem. Nie wiedziała, czy jest dalej w Australii. Kątem oka zobaczyła adres napisany na koślawej tabliczce: Stanhope 34. Przez chwilę prowadzili ich do wielkiego, domu. Gdy weszli do niego, poczuła w nozdrzach nieprzyjemny zapach. Pomieszczenie wyglądało na nieużywane od co najmniej stu lat. Ledwo zdążyła rzucić okiem na korytarz, a już była ciągnięta po jakiś stromych schodach do piwnicy. Śmierciożera otworzył kopniakiem drzwi i wprowadził do przeraźliwie małego pomieszczenia z niskim sufitem.
-Nie waż się jej tchnąć!!!- wrzasnął Ron, który wyrywał się innym. Jeden z nich brutalnie kopnął go w brzuch. Z jego gardła wydobył się zduszony krzyk. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy ujrzała grymas bólu na twarzy chłopaka. Przestała racjonalnie myśleć. Pragnęła coś zrobić, ale co?
-No co szlamo, nie możesz się patrzeć jak się znęcam, nad twoim chłoptasiem, co!!! Dopiero go załatwimy jak się nie zdecydujesz! - krzyknął po czym rzucił na Rona zaklęcie oszałamiające.
-Słuchaj szlamo.- warknął.- Umowa jest taka, albo gadasz gdzie jest Potter, i pomagasz nam go tu przyprowadzić, albo poleje się krew tych mugoli i twojego chłoptasia. Co wybierasz?!
Hermiona przestała racjonalnie myśleć. Żadna z tych propozycji nie była wykonalna. Miała pozwolić, aby zabili Harry'ego, albo jej rodziców i Rona czyli osoby, które najbardziej kochała. Już wolała, żeby ją zabili. Mimowolnie łzy zaczęły jej płynąć z oczu.
-Ja na nic się nie decyduje.- wyszlochała. Spojrzała na nieprzytomnego Rona, którego brutalnie przytrzymywał jeden ze śmierciożeróców.
-Na nic się nie decydujesz szlamo, coo?! To może to ci pomoże podjąć decyzję!!! Wyprowadzić go!.- krzyknął i wskazał na Rona. Wyciągnęli go brutalnie z lochu i zatrzasnęli drzwi. Gdy wyprowadzili go do zakurzonego salonu, rzucili nim na podłogę.
-Enervate.- mruknął, a chłopak natychmiastowo się ocknął.
-Gdzie jest Hermiona?!-krzyknął, próbując wstać z podłogi i uciec, lecz Yaxley przytrzymał go butem przy podłodze.
-Nic jej nie jest, ale ja się tu trochę tobą pobawię, a może i czego się dowiem. Crucio!!!
Z gardła Rona wydobył się zduszony krzyk. Wił i miotał się po podłodze. Czuł jakby każda komórka jego ciała rozcinały tysiące rozpalonych do czerwoności noży, jednożeśnie miał wrażenie że każdy kawałek jego ciała był odrywany.
-Gadaj gdzie Potter!!!
Nic...nie...powiem!-wycedził rudowłosy.
-Crucio.-wrzasnął śmierciożerca.
Teraz z gardła chłopaka wydobył się przeraźliwy krzyk. Pragnął tylko jednego, aby ten ból się skończył. Nie chciał zemdleć, bo strasznie chciał pomóc Hermionie. Nie wiedział gdzie teraz była, ani co z nią się stało.
-Może teraz się wygadasz?! Jak nie to zobaczysz co zrobimy z tą szlamą! Crucio!
Kolejna fala strasznego bólu przeszyła jego ciało. Rozpalone do białości noże przyszywały każdy kawałek jego ciała, głowa pękała mu z bólu, krzyczał i krzyczał tak, jak jeszcze nigdy nie krzyczał w całym swoim życiu.*
-Co, boli Weasley? Może teraz coś mi powiesz?!
-Nic..nie..powiem.-wyjąkał ostatkiem sił Ron.
Jeszcze kilka fali powtarzającego się bólu. Każda sesja coraz bardziej odbierały mu siłę.
-Crucio!!! Gadaj wszystko co wiesz!!!
Kolejna fala przeraźliwego bólu, lecz on nie miał już nawet siły krzyczeć. Przed oczami miał tylko barwną plamę. Za wszelką cenę, próbował nie zemdleć, aby pomóc Hermionie. Poczuł, że Yaxley uderza jego głowa o podłogę. Miał wrażenie, że jego czaszka pękła na pół.
-Crucio!!-wrzasnął-Gadaj wszystko!!!
Ron już go nie słyszał, powoli, ból już przestał mijać. Stracił przytomność.

                                                             *


        Hermiona siedziała. skulona w kącie. Jej głowę wypełniał paniczny strach. Sytuacja w jakiej postawili ją śmierciożercy była nie do zniesienia. Każdy krzyk Rona, który zapewne był torturowany przez śmierciożerców odbijał się w jej głowie. Doprowadzał do szaleństwa. W jej głowie panowała kompletna pustka. Nie miała przy sobie niczego, co mogłoby ją i Rona uwolnić. Zabrali jej torebkę razem z całym dobytkiem i różdżkę. W kieszeniach również pustka. Siedziała w kącie szlochając. Każdy odgłos dobiegający z góry swojego cierpiącego chłopaka, kosztował ją kolejną falę łez. Teraz już wiedziała co on czuł, gdy ona była torturowana przez Bellatrix. Dobrze pamiętała ból, jaki wywoływało zaklęcie Cruciatus. Nie życzyła go nikomu. Serce krajało jej się, gdy wiedziała, że chłopak, którego kochała ponad wszystko właśnie to przechodził. Próbowała zebrać myśli, ale nie mogła.
         Nagle usłyszała odgłos kroków na schodach. Zerwała się z miejsca. Drzwi lochu otworzyły się z donośnym skrzypnięciem. Stanął w nich Yaxley, który brutalnie trzymał nieprzytomnego Rona.
-I co zdecydowałaś się?!- krzyknął.
Hermiona nie odpowiedziała.
-Masz 12 godzin, szlamo!!! Na razie mam coś do załatwienia. Lepiej się pospiesz bo ten rudzielec 12 godzin może nie przeżyć!- powiedział, po czym rzucił Rona na podłogę i zatrzasnął drzwi.
Podpełznęła do niego na czworakach, i delikatnie wzięła za rękę. Puls bił. Wzięła go za ramiona i delikatnie potrząsnęła.
-Ron obudź się, proszę!- szepnęła.
Żadnej odpowiedzi. Potrząsnęła go jeszcze kilka razy, powtarzając jego imię, lecz on ciągle nie odzyskiwał przytomności. Po kilkunastu minutach poddała się, uważając, że poczeka, aż sam odzyska przytomność. Ułożyła go w wygodniejszej, pozycji pod ścianą. Nagle usłyszała głos wypadania jakiegoś przedmiotu. Po ciemku natrafiła na jakiś kształt. Podniosła go z ziemi. Nie mogła go zidentyfikować, lecz palcami wyczuła, że jest on metalowy i ma jakieś rzeźbienia. Wyczuła też jakiś przycisk. Z myślą, że Ron raczej nie będzie miał przy sobie nic niebezpiecznego, zaryzykowała i go wcisnęła. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje, ale po kilku sekundach pokój skąpany był w świetle. Od razu domyśliła się, że był to wygaszacz. Teraz gdy wszystko widziała, mogła porządnie opatrzeć Rona. Podeszła do niego i przeraziła się. Jego twarz była zakrwawiona, a z boku głowy widniało wielkie przecięcie z którego sączyła się krew. Mocnym szarpnięciem oderwała skrawek swojej bluzki i przyłożyła mu go głowy. Materiał błyskawicznie nasiąknął krwią. Zaczęła panikować. Oderwała jeszcze jeden fragment, ciesząc się, że bluzka była długa i mocniej przycisnęła. Przez chwilę materiał dalej nasiąkał, lecz już po chwili krwawienie ustało. Oderwała materiał. Rana nie krwawiła. Zadowolona, że w miarę doprowadziła go do porządku, z powrotem usiadła pod ścianą.
 Nagle zaczęła czuć się strasznie samotna. Równie dobrze Rona mogłoby tu nie być. Na razie jej jedynym celem, było utrzymanie go w miarę dobrym stanie. Powróciło uczucie paniki. Znowu zaczęła się bać, co będzie dalej.
-Her..hermiona- jęknął Ron.
Dziewczyna podbiegła do niego jak oparzona.
-Jak się czujesz?- spytała troskliwym głosem.
-Głowa m-mnie boli.-odparł i próbował usiąść.
-Leż spokojnie!!! Nie wolno ci narazie wstawać!!! Ron jesteśmy w sytuacji bez wyjścia! Śmierciożercy kazali mi wybierać, że albo zabija ciebie i moich rodziców, albo mam im wydać Harry'ego! Mam dwanaście godzin!- jęknęła dziewczyna po czym ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Ron był zszokowany tą informacją. Zaczął zastanawiać się chwilę co ma zrobić. Nagle przypomniał sobie co Harry dał mu na wszelki wypadek. Lusterko. Pogrzebał chwilę w kieszeni dżinsów i natrafił palcem na  zaostrzony koniec lusterka. Wyciągnął je i pokazał Hermionie.
-Co to?-spytała.
-Pamiętasz to lusterko, w którym się widzi kogoś, jak ktoś ma takie same? Harry dał mi je na wszelki wypadek. W razie takiej sytuacji jak ta...-odparł nieco zawstydzony. Harry ostrzegał ich, że śmierciożercy mogą chcieć ich zabić, ale on mu nie wierzył. Teraz wstydził się go zawołać, ponieważ ostatnio śmiał się z niego, że ktoś może ich zaatakować.
-No to na co czekasz?! Zawiadom go!!

                                                                          *

   Słońce już zbliżało się ku horyzontowi, lecz dalej mocno grzało. Po obu stronach ścieżki rosła pszenica, którą poruszał delikatny letni wietrzyk. Po środku ścieżki wydeptanej na polu, spacerowała dwójka zakochanych. Czarnowłosy chłopak trzymał za rękę swoją dziewczynę. Było im cudownie.
Nagle usłyszał jakby ciche wołanie. Swoje imię.
-Coś mówiłaś?- zwrócił się do rudowłosej.
-Nie nic.- odparła zaskoczona dziewczyna.
-Słyszałem jakby moje imię. Cicho, teraz tez je słyszę! -szepnął.
Zdawało mu się, że głos wydobywał się z woreczka na jego szyli. Tak z woreczka zw skóry wsiąkiewki, którego miał zwyczaj zdejmował tylko do kąpieli i snu. Miał zawsze przy sobie wiele może i zwykłych, ale jakże wartościowych dla niego rzeczy. Pospiesznie przegrzebał woreczku, w poszukiwaniu źródła dźwięku. Nagle wyciągnął lusterko, które zwrócił mu Aberforth Dumbledore. Ujrzał w nim twarz Rona.
-Ron! Coś się stało?!- spytał czarnowłosy.
-Eee, no tak.- odparł chłopak. Dopiero teraz Harry zauważył, że jego przyjaciel był przerażająco blady, a prawy bok jego głowy był zakrwawiony.-O cześć Ginny!-zawołał do siostry, która właśnie pojawiła się w odłamku lustra.
-Ron! Co ci się stało!-pisnęła.
-Dużo opowiadania. Dam wam Hermione, bo ja trochę wyłączyłem się przez tą ostatnią godzinę.
Nagle w lusterku ujrzał Hermionę.
-Hermiona, powiesz mi co się tu na Merlina stało?!
-Harry, zostaliśmy porwani przez śmierciożerców. Jesteśmy w wiosce nazwie Stanhope w domu numer 34 i tyle wiem. Musisz znaleźć wielki, rozpadający się dom raczej na pustkowiu. Nie jedźcie sami. Śmierciożerców jest dużo, więc sami w żadnym razie nie dacie sobie rady. Sprowadźcie aurorów i zróbcie to najszybciej jak umiecie. Mamy tylko dwana.., nie no już jedenaście godzin. Jakby co będziemy w kontakcie.
Ginny spojrzała z przerażeniem na Harry'ego.
-Co robimy?!
-Teleportujemy się do Ministerstwa.- odparł Harry.
Po chwili znaleźli się już przed wejściem do Ministerstwa Magii, czyli małej londyńskiej budki telefonicznej. Weszli do niej i natychmiast usłyszeli zimny kobiecy głos.
-Imię?
-Harry Potter i Ginewra Weasley.
-W sprawie?
-Zawiadomienie Aurorów i o misji ratunkowej.
Z otwory, z którego zwykle wychodzi reszta pieniędzy wysunęły się dwie plakietki z ich imionami. Nagle podłoga budki telefonicznej zaczęła zjeżdżać na dół. Po chwili wyszli do zatłoczonego korytarza w Ministerstwie Magii. Tłok był tak duży, że nikt nie zwracał uwagi na Harry'ego. Pospiesznie weszli do windy, która całe szczęście była pusta i zjechali do izby Aurorów. Wybiegli z windy wprost do korytarza. Weszli do głównego biura, w którym stało kilka biurek, na nich mnóstwo papierów, a na ścianach poprzyklejane były twarze śmierciożerców. Przy jednym z biurek siedziała młoda czarownica, która wypełniała jakiś dokument eleganckim czerwonym piórem. Miała przyjazny wygląd twarzy, wyglądała na około 23 lata. Pewnie jakaś stażystka- pomyślał Harry. Miała czarne, długie, lekko falowane przy końcach włosy i duże szaro-niebieskie oczy. Ogólnie bardzo ładna.
-Ekhem, przepraszam.- chrząknął Harry.
Czarownica oderwała wzrok od dokumentu. Gdy zobaczyła kto odwiedził jej biuro, potrąciła ręką kałamarz i oblała wszystko. Szybko osuszyła całość różdżką i lekko poddenerwowanym tonem spytała:
-W czym mogę służyć?
-Potrzebuję Szefa Aurorów. Bardzo szybko!- wydyszał Harry.
-Dobrze. Pójdę po niego.- odparła.
Po wyjściu sekretarki Ginny szturchnęła Harry'ego w bok.
-Ała, za co to!
-Za to, że tak gapisz się na nią!
-Wcale się nie gapię, ty jesteś o wiele ładniejsza!- odparł, po czym pocałował dziewczynę w usta.
Nagle do biura przyszła dziewczyna razem z Kingsleyem, który pomimo bycia Ministrem Magii, na razie nie zrezygnował z tej posady.
-O widzę, że wam przeszkadzam.
Harry i Ginny błyskawicznie się od siebie odsunęli.

-Nie, skądże znowu!!!
-Więc co to za pilna sprawa?
-Ron i Hermiona, są więzieni przez śmierciożeców. W Australii w wiosce Stanhope. Potrzebuję około piętnastu aurorów!
-Zaraz sprowadzę i wyruszamy.
Po trzech minutach wyszedł z biura z pokaźną grupką aurorów.
-Dobra, Harry. Teleportujemy się!!!
Przez chwilę towarzyszyło im nieprzyjemne uczucie towarzyszące teleportacji, a po chwili znaleźli się, przed domem, który idealnie pasował do opisu Hermiony. Wielki, stary, z łuszczącym się tynkiem i brakującymi dachówkami.
-To tu!-powiedział Harry.- Wchodzimy.
-Czekaj, Harry.- odezwał się Kingsley, zatrzymując go ręką.- Mogą być tam jakie zaklęcia ochronne. Lepiej to sprawdzić.
Podszedł do drzwi i delikatnie trącił je różdżką. Z miejsca trysnęły delikatne iskry.
-Widzisz, trzeba to usunąć.- wymruczał jakieś zaklęcie i weszli do środka. W środku zdawało im się, że było pusto. Wąskim korytarzem, pełnym jakiś dziwnych portretów, szli dalej. Po chwili, zobaczyli duże dębowe drzwi. Otworzyli je bez żadnych oporów. W pomieszczeniu siedziała grupa śmierciożerców.
-Expelliarmus. - krzyknął Harry, oszałamiając najbliższego śmierciożercę. Kolejny odpowiedział tym samym lecz czarnowłosy się uchylił, a zaklęcie rozwaliła kawałek ściany. Po minucie każdy już ze sobą walczył.
-Ginny?! Gdzie idziesz?- zawołam chłopak do dziewczyny, która wychodziła z pomieszczenia.
-Szukać Rona i Hermiony!
-Idę z tobą!
-Nieee, poradzę sobie, ty idź tam!
Rudowłosa wybiegła z pokoju, w którym walczyli śmierciożercy, i poszła szukać miejsca, w którym prawdopodobnie  mogli być. Gdy wchodzili do domu widziała, jakieś małe schodki, prowadzące na dół, więc poszła sprawdzić. Schody te okazały się być strasznie strome i nie pewne. Kilku stopni brakowało. ale szybko po nich zeszła. Znalazła się w ciemnym korytarzyku, w którym były tylko jedne zardzewiałe drzwi. Podeszła do nich i zawołała.
-Ron, Hermiona?! Jesteście tam!!!
Przylgnęła uchem do zardzewiałych drzwi i usłyszała czyjeś kroki.
-Ginny, to ja, Hermiona! Możesz otworzyć te drzwi?!
-Jasne, tylko odsuń się trochę. Reducto.- krzyknęła rudowłosa. Usłyszała huk i drzwi rozsypały się na kawałki. Zaklęcie było tak silne, że rozwaliło nawet ścianę. Po chwili z kłębowiska dymu. Wyłoniły się dwie postacie. Rudowłosa od razu rzuciła się im na szyję.
-Nic wam nie jest?
-Mi nie, ale Ron...
-Już się dobrze czuję. Nic mi nie jest.- przerwał jej rudowłosy.
-A co się stały? Jesteś cały we krwi!- zauważyła niespokojnym głosem Ginny.
-Torturowali go! Cruciatusem! Przez godzinę, albo dłużej bo chcieli wydobyć informacje o Harrym!
-Coo? Cruciatusem, przecież to nielegalne.
-A od kiedy to śmierciożecy robią legalne rzeczy.- odparł. -Chodźmy już. Ginny wchodziła już po wąskich schodach, lecz nagle Hermiona spytała:
-A moi rodzice? Przecież oni gdzieś tu są.
Rozejrzeli się wokół, ale nie było już tam żadnych drzwi.
-Może są gdzie indziej? Przecież tu już nic nie ma.- mruknęła rudowłosa.-Prawda Ron?! Ron!!!
Dziewczyny zauważyła, że Ron kucał pochylony nad czymś na podłodze.
-Patrzcie tu jest chyba jakaś klapa.- zawołał. Podbiegły do niego. Rzeczywiście w podłodze była nieduża drewniana klapa.
-Myślisz, że mogą tam być?-spytała Hermiona
-Nie wiem. - odparł Ron. - Sprawdźmy!-pochylił się, otworzył zamek, którym zamknięta była klapa i pociągnął za uchwyt. O dziwo bardzo lekko się otworzyła. Od dziury prowadziła mała, wąska nie wyglądająca na pewną drabinka.
-Wchodzimy?- spytał rudowłosy. Dziewczyny pokiwały głową. Pierwszy zszedł Ron, za nim Ginny i na końcu Hermiona. Szli w dół kilka minut. Gdy zeszli, wiedzieli, że są bardzo głęboko pod ziemią. W środku było przraźliwie zimno i ciemno, a powietrze strasznie cuchnęło. Z daleka można było usłyszeć ciche kapanie wody. Ron i Hermiona pozbawieni byli różdżek, ale Ginny szybko zapaliła swoją.
-Idziemy?
-Chyba nie mamy innego wyjścia.
Przez dziesięć minut szli podziemnym korytarzem. Nie odzywali się do siebie nawet słowem. Słychać było tylko ich kroki, które odbijały się echem po ścianach. Nagle korytarz zaczął się zwężać, a sufit robił się coraz niższy.
Po chwili zobaczyli, że przed nimi widnieją bardzo stare i zardzewiałe drzwi.
-To chyba tutaj!- krzyknęła radośnie brązowołosa.
Ginny otworzyła je różdżką i weszli do środka. Ron wyciągnął z kieszeni wygaszacz i pstryknął nim. Wyleciała z niego kula światła, która zawisła w powietrzy jak małe słońce, ponieważ nie mogła połączyć się ze swoim źródłem światła.
-Her-hermiona. - zawołał ktoś z kąta bardzo słabym głosem. Dziewczyna spojrzała w tamtym kierunku. Ujrzała tam swoich rodziców.
-Mama, Tata?!
-Córciu, jak żeś się tu znalazła?
-Długa historia. Nic wam nie jest?
-Nie kochanie. Dzięki Bogu, że nas znalazłaś. Chyba dłużej bym tu nie wytrzymała.
-Musimy iść nie mamy zbyt dużo czasu!
Droga powrotna, trwała trochę dłużej, ale wszyscy wydostali się na zewnątrz. Hermiona dopiero teraz zobaczyła jak źle wyglądają jej rodzice. Byli okropnie wychudzeni i bladzi, a ich policzki były zapadłe. Wyszli po wąskich skrzypiących schodkach na górę.
Pokój, który i tak przedtem nie wyglądał zachęcająco, wyglądał ja bo bitwie. Meble były poprzewracane i zniszczone, i wszędzie unosił się kurz. W środku tego bałaganu stał Harry, najwyrażniej na nich czekając.
-Harry, gdzie są wszyscy?! -zawołała Ginny
-Pojechali do do Ministerstwa., ze śmierciożercami. Jutro będzie przesłuchanie, a potem ześlą ich do Azkabanu.
-A ty czego z nimi nie poszłeś?- spytała się rudowłosa.
-Czekam na was.- odparł.
-Gdzie się teleportujemy? No Nory?
-Nie możemy się steleportować, przecież moi rodzice to mugole! Będziemy musieli jechać austobusem! Do ich domu w Newcastle.
-A nie lepiej na miostłach? Szybciej i wygodniej.- zaproponowała Ginny. - Skoczymy z Harrym po 4 miotły i możemy lecieć.
Rodzice Hermiony zbladli, gdy usłyszeli, że mają lecieć na miostłach.
-Oj, Pani Granger, to nic takiego, a zresztą będzie pani lecieć ze mną lub Hermioną. Zgadzacie się?!
Ron i Hermiona pokiwali głową. Usłyszeli głośne pyknięcie i już ich nie było.
-Hermiona, jakmy mamy lecieć na miotle.- zwrócił się do Hermiony jej tato.
-Oj normalnie, Mamo ty poleciesz z Ginny, bo ona lata o wiele lepiej niż ja, Ty z Harrym, a ja z Ronem.
Po 20 minutach Harry i Ginny wrócili.
-Dlaczego tak długo?- spytał Ron.
-Mama, chciała nas zatrzymać.- mruknęła rudowłosa.- No dobra to lecimy, długa podróż nas czeka.
Wyszli przed dom.
-Pani Gragner. Musi się mnie pani mocno trzymać. Proszę się nie puszczać i nie prostować. Dobrze?
- tłumaczyła Ginny. Pani Granger pokiwała głową i bardzo niepewnie weszła na miotłe. Pan Granger zrobił to samo. Ron i Hermiona również. Wkońcu wszyscy odbili się nogami od ziemi i polecieli do Newcastle.