niedziela, 26 maja 2013

4. Poszukiwania



      Gdy Ron i Hermiona podjęli decyzję, o poszukiwaniu jej rodziców, od razu zaczęli wszystko planować. Ginny i Harry raczej im nie przeszkadzali, ponieważ całymi dniami przebywali po za domem nadrabiając stracony czas, jak to Ginny miała w zwyczaju mawiać. Oni zaś całymi dniami przesiadywali w pokoju Rona, planując wyprawę. Minął tydzień, ale na razie nie zdecydowali się jechać. Hermiona nie miała pojęcia, gdzie rodzice mogą się znajdować. Szukała po różnych mapach, ulotkach, ale nic. Znów czuła się tak, jakby planowała wyprawę po horkruksy. Nie wiedziała gdzie oni są, ani od czego zacząć. Po prostu pustka w głowie. Po niecałych dwóch tygodniach, bezsensownego szukania jakich kolwiek informacji, Hermiona wykrzyknęła.
-Na gacie Merlina!!! Tak dalej być nie może, musimy wreszcie tam pojechać i robić, a nie gadać! Stoimy w miejscu. Myślisz, że jak przeglądniemy mapę, jakieś ulotki lub książki, to coś nam to da?!
Ron przez chwilę patrzył, na swoją czerwoną ze złości dziewczynę. Fakt, on też sądził, że to nie ma sensu. Codziennie tylko głupie przeglądanie. Podszedł do niej, odgarnął włosy z czoła i przytulił.
-Masz rację kochanie. Trzeba zacząć działać. Pojedziemy jutro, z samego rana. Zgadzasz się? - spytał rudowłosy głaskając ją po puszystych włosach. Ta skinęła głową. Nagle ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Nie liczyło się nic. Żadne problemy i zmartwienia. Tylko oni i ta cudowna chwila. Pragnęli, aby trwała ona wiecznie. Ich języki złączyły się we wspólnym tańcu. Pocałunki stawały się coraz bardziej gorące i namiętne.
        Liczyła się tylko ona. Jej puszyste włosy, delikatne perfumy o zapachy lawendy, czekoladowe oczy i cudowne malinowe usta. Była dla niego całym światem. Nie chciał je skrzywdzić, ale ona go tak pociągała. Była tak piękne. Najpiękniejsza na świecie. Nie chciał przerywać tej chwili, ale odłączył się od niej aby mogła złapać oddech. Jej włosy były lekko rozczochrane, a wargi zaczerwienione, a prawe ramiączko sukienki zsunięte.
-Kocham Cię.- wyszeptał jej do ucha. Dziewczyna uśmiechnęła się słysząc te słowa. Takie dwa proste wyrazy, a taką wielką mają moc. Przez ostanie dwa tygodnie, wcale się nie całowali. Nie mieli dla siebie czasu. Odsunęli się od siebie. Ale dziś wreszcie to się zmieniło. Po prawie dwóch tygodniach, wreszcie się pocałowali. Wreszcie.
-Mówimy twojej mamie, o tym, że jedziemy?
Rudowłosy zmarszczył brwi namyślając się.
-Nie. Powiemy tylko Harry'emu i Ginny. Mama raczej nie powinna wiedzie, bo wtedy nas nie puści.- odparł.
-Jasne, dobra ja już idę bo muszę jeszcze nas spakować.-westchnęła dziewczyna i niechętnie wyszła z pokoju, zostawiając Rona w bardzo dobrym humorze. Przeszła dwa piętra niżej i weszła do pustego pokoju Ginny. Podeszła do szafki nocnej i wyciągnęła z niej niewielką torebkę wyszywaną koralikami. Od końca wyprawy prawie do nie nie zajrzała. Pomyślała, że znowu ją zabierze. Zaczęła wyciągać z niej wszystko co w niej się znajdowało. A było tam naprawdę wszystko. Z trzydzieści książek, dwie różdżki, zniszczony medalion Slytherina, magiczny namiot, mugolskie i czarodziejskie pieniądze, kartki z pergaminem, dwie różdżki i wiele innych rzeczy. Gdy opróżniła już całą torebkę, co trochę czasu jej zabrało. Popatrzyła na stertę rzeczy, na podłodze. Zaczęła segregować  przedmioty do wyrzucenia, na te które musi odłożyć i wziąść. Największa była ta do wyrzucenia, a do torby włożyła namiot, trzy książki, mugolskie funty i galeony, mapę Australii. i kilkanaście innych potrzebnych. Zamknęła torebeczkę, rzuciła ją na szafkę i otworzyła okno. Mimowolnie się uśmiechnęła gdy poczuła delikatny letni wietrzyk, wypełnione zapachem kwiatów oraz skoszonej trawy na swojej twarzy. Na chwilę zapomniała o wszystkim rozkoszując się wonią dochodzącą z ogrodu. Takie proste miejsce, a tyle w nim magii. - pomyślała.
           Ron leżał na łóżku zastanawiając się co wziąść. Nagle usłyszał ciche skrzypienie do pokoju. Wstał z nadzieją, że to Hermiona, lecz ujrzał w nich Harry'ego. Również się ucieszył ponieważ musiał mu wyznać
-Wiesz, stary, bo ja i Hermiona jedziemy do Australii, no wiesz po jej rodziców. - wyznał.
Harry przeczesał włosy rękami, jak to zazwyczaj robił gdy był zdenerwowany.
-A nie myślisz, żeby to zrobić gdzieś, no nie wiem, za miesiąc, albo jak złapią śmierciożerów.-zaproponował czarnowłosy.
-Nie, Hermiona chce teraz, a zresztą śmierciożercy nas nie złapią, i masz nic o tym mamie nie gadać, bo ona nas nie puści.
-No nie wiem, a może na was tam czyhają?
-Gadasz jak moja matka. - zakpił Ron.
-Ale Ginny mogę powiedzieć?-spytał Harry
-Jeśli zaraz nie wypapla tego wszystkim, to tak.
-A zastanawiałeś się co twoja matka powie, jak zauważy, że nie ma was w domy?
-Wciśniesz jej jakiś kit, o wakacjach nad morzem.-wymyślił na poczekaniu Ron, który faktycznie się nad tym nie zastanawiał.- Harry, no proszę jesteś moim najlepszym kumplem.
-Ron, przecież ja, ty i Hermiona jestesmy teraz jednymi z najsławniejszych ludzi w państwie i na świecie. To nasza trójka najbardziej przyczyniła się do pokonania Voldemorta. Jeśli śmierciożercy, chcą kogos zabić, to napewno nas!!!
-Aurorzy ich szukają. A teraz nie narazili by się na zdemskowanie! Nie ma szanś, aby cos nam się stało!
-Och, no dobra.- zgodził się z przekorem w głosie.-Ale weż ze sobą.
Harry pogrzebał w woreczku na szyji i wyciągnął lusterko od Syriusza.
-Masz, to na wszelki wypadek. Jakby coś się stało. Bierz.
Rudowłosy wymownie spojrzał w górę.
-Dobra, ale wiec, że nic się nam nie stanie.
-No to tą sprawę mamy załatwioną.-mruknął.

                                                                     *


    
      Pierwsze promienie wschodzącego słońca zbudziły brązowowłosą dziewczynę. Otworzyła oczy i ujrzała znajomy pokój swojej przyjaciółki.  kremowy kolor, Przez chwilę myślała, że to będzie kolejny normalny dzień, kolejne chwile z Ronem spędzone na pocałunkach i czułych słowach. Lecz nie. Dziś mieli wyruszyć na misję w poszukiwaniu jej rodziców. Trochę się bała. Tylko ona i Ron, w kraju którym nigdy nie byli. Wiedzieli może i dużo z tych wszystkich map i atlasów, ale to nie to samo. Zwlokła się z łóżka, tak aby nie zbudzić Ginny, ubrała się w rzeczy, które miała przygotowane na krześle, umyła się, wzięła torebkę w której znajdował się cały ich dobytek i wyszła z pokoju. Przeszła dwa piętra wyżej, przeklinając w duchu drewniane schody, które okropnie skrzypiały i cicho zapukała do pokoju swojego chłopaka. Jak się spodziewała rudowłosy już nie spał tylko nerwowo przechadzał się po pokoju.
-Hej.-powitała go, lekko poddenerwowanym tonem.
-Cześć, widzę, że się denerwujesz?
-Trochę.- odparła.-Idziemy?
Chłopak pokiwał głową. Wyszli z jego pokoju, okropnie uważając, aby nie następywać na skrzypiące stopnie. Przeszli cicho przez kuchnie i wyszli przed Norę.
-Gotowa?- spytał chłopak. Dziewczyna skinęła. Przez chwilę wirowali wokół własnej osi oraz czuli w żołądku nieprzyjemne uczucie towarzyszące teleportacji. Po kilku sekundach poczuli twardy grunt pod nogami. Było to jakieś mugolskie przedmieście.
-Gdzie jesteśmy?
_W Melbourne. Zaczniemy od tych największych miast.-odparła Hermiona. Z daleka było widać kilkanaście wieżowców i mnóstwo nieco mniejszych budynków.
-No to idziemy? - spytała Hermiona. Ron pokiwał głową. Weszli do wielkiego miasta, i nie mieli pojęcia od czego zacząć.
         Cały dzień spędzili na żmudnym włóczeniu się po Melbourne i nic nie znaleźli. Żadnego śladu. Pod koniec dnia stwierdzili, że na pewno ich tu nie było. Pytali się przechodniów, chodzili po sklepach w poszukiwaniu ogłoszeń i nic. Pod koniec dnia wstąpili do jakiegoś supermarketu, aby kupić coś do jedzenia i steleportowali się na jakieś pustkowie, w którym było tylko kilka drzew i jakieś kępki trawy. A słońce znajdowało się nisko za horyzontem. Hermiona pogrzebała w torebce i wyjęła namiot, który rozłożyła za pomocą zaklęcia.
-Musisz rzucać te zaklęcia ochronne?-spytał znużony Ron.-Przecież już nie ma wojny.
-Tak wiem, ale wolę się zabezpieczyć. Jakbyś nie wiedział to w tych okolicach mogą być groźne zwierzęta, bo jesteśmy w okolicach niezamieszkanych przez człowieka.-odparła zgryźliwie
dziewczyna. Gdy dziewczyna rozłożyła już namiot, weszli do niego i ujrzeli znajome wnętrze, które było ich domem przez ostatni rok.
-Och, padam z nóg!-jęknął chłopak rzucając się na prycz w namiocie.
-Ja też.-odparła brązowołosa rozmasowując nogę.-Zaraz zrobię jakąś kolacje.
 Po piętnastu minutach na patelni skwierczała już jajecznica.
-To gdzie jutro się wybieramy?- spytał Ron.
-Myślę, że chyba do Sydney, a potem oblecimy Canberrę. Dalej zobaczymy.- odparła zamyślona dziewczyna. Oparła brodę o kolana trzymając w ręce parujący kubek herbaty. Myśl, że jej kolejne dni mają tak wyglądać, całkowicie odebrały jej motywację jaką miała na początku. Nawet nie zauważyła, że Ron podszedł do niej i objął ramieniem.
-Nie martw się kochanie, znajdziemy ich. -szepnął.
-A jeśli nie!- załkała dziewczyna-Przecież oni mogą być niemalże wszędzie! Australia jest ogromna!
-Jestem pewny.- powiedział rudowłosy uspakajającym tonem, głaskając ja po włosach.



                                                                             *

        Niewielki, płócienny namiot, rozbity na pustkowiu oświetlały pierwsze promienie Australijskiego słońca. Para, która się tu rozbiła wybrała wyjątkowo piękne miejsce. Była to niewielka kotlinka, w której wszędzie rosły polne kwiaty, trawa. Słychać było brzęczenie pszczół, a wokół latały motyle, a kilkanaście metrów od namiotu rozciągało się wielkie lazurowe jezioro. Rudowłosy chłopak właśnie otworzył oko. Zauważył, że jego dziewczyna jeszcze drzemała na sąsiedniej pryczy. Zwlókł się z łóżka, i wyszedł przez otwór w namiocie. Przeciągnął się i spojrzał na słońce, które było już dość wysoko nad horyzontem. Rzucił okiem na zegarek, który wskazywał dziesiątą. Zaczął myśleć, co zrobić, zanim jego dziewczyna się obudzi i postanowił zrobić śniadanie. Przez cały czas to ona wszystkim się zajmowała, a jak on raz cos takiego zrobi to nic się nie stanie. Wyjął różdżkę z kieszeni piżamy i wyczarował nieduży okrągłu stolik o raz dwa krzesła. Poszedł do namiotu po naczynia, które ustawił na stoliku i zaczął przygotowywać coś do jedzenia. Nie miał specjalnie talentu kulinarnego, w przeciwieństwie do Hermiony, której potrawy były pyszne, ale uznał, że śniadanie będzie umiał zrobić. Po kilkunastu minutach, posiłek był gotowy. Ustawił to na stole. Zerwał jeszcze bukiecik polnych kwiatów i wstawił do wyczarowanego do siebie dzbanuszka. Ogarnął wzrokiem swoje dzieło i uznał, że nie wygląda to źle. Nagle zobaczył, że jego dziewczyna wychodzi z namiotu. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech na widok przygotowanego śniadania.
-Sam to przygotowałeś?- spytała.
-Zawsze ten ton zaskoczenia.- zakpił chłopak i pocałował dziewczynę w czoło. Zachichochała cicho, po czym zasiadła do stołu.
-To gdzie się dziś wybieramy???
-Newcastle.- mruknęła dziewczyna, jedząc tosta z dżemem.
       Po bardzo przyjemnym początku dnia, steleportowali się do miasta, którego mieli dziś odwiedzić. Było bardzo podobne do tych, które codzinnie nie odwiedziali. Nie był tam, aż takietkiego tłoku, ponieważ zbudzili się dość póżno, więc spacerowało się im o wiele przyjemniej. Zaczęli przechadzać się między budynkami, co jakiś czas pytając kogoś o nazwisko rodziców Hermiony. Po dość długim spacerze postanowili chwilę odsapnąć na jakiejś przydrożnej ławeczce w niewielkim parku Hermiona rozłożyła się na niej trzymając w ręku mapę miasta, a Ron poszedł zamówić coś do picia w niewielkiej budce z lodami i napojami.
-Hermiona, jaa, chyba ich znalazłem!!!- zawołał uradowany Ron. Dziewczyna słysząc to podbiegła do miejsca w, którym stał Ron. Wpatrywał się w niewielki plakat z napisem:
Klinika Dentystyczna
Moniki i Wendela Wilskinsów
Fenton Avenue 17 Newcastle

Pierwsze co Hermiona zrobiła to, rzuciła się Ronowi na szyję. -Ron, znaleźliśmy ich. - wyszeptała. Z jej oczu płynęły łzy szczęścia, a na twarzy gościł szeroki uśmiech. Nagle pocałowała go usta, na środku ulicy. Od środka wypełniało ją szczęście i radość.
-No to na co czekamy?- krzyknęła dziewczyna.
      Po pół godzinie błądzenia po mieście. Znaleźli jakieś mugolskie osiedle, z mnóstwem bardzo podobnych do siebie domków. Szybko znaleźli ulicę Fenton Avenue. Była to bardzo podobna do innych uliczna z niemalże identycznymi jednorodzinnymi domkami i równo przytrzyżonymi trawnikami. Rozdzielili się w poszukiwaniu domu rodziców dziewczyn.
-O patrz, tam jest!!!-zawołał Ron, wskazując na dom z numerem 17. Dziewczyna podbiegła do budynku. Od razu zobaczyła, że dom jest nieco zaniedbany, ponieważ kwiaty były padnięte, a trawa wyschnięta.
-Nie wygląda na zamieszkany.- szepnęła.
-Może mają dużo pracy, albo nie mieli czasu podlać?-zaproponował.
Dziewczyna podeszła do drzwi wejściowych, lekko drżąc.
-Ron, a jeśli zaklęcie nie zadziała? - załkała.
-Zadziała na pewno. Raz, dwa ich odczarujesz! Nie martw się.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, skierowała różdżkę na klamkę i szepnęła Alohomora. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Rzucili okiem na mieszkanie. Również jak ogród wyglądało na nieużywane. Ściany pomalowane były na jasnobeżowy odcień, a wnętrze urządzone było w ciepłym i przyjaznym stylu. Ale wyglądało jak nieużywane od kilku tygodni. Wszystko pokrywał kurz, a w domu panował zaduch, jakby od dawna go nie wietrzono.
-Ron, ich tu nie ma. - jęknęła.
-M-może wyjechali gdzieś?- zaproponował rudowłosy.
-I zostawili by wszystko bez opieki?! To nie w ich stylu.- odparła coraz bardziej  spanikowana dziewczyna.
-No kogo ja tu widzę - powiedział ktoś kpiącym tonem. Z przerażeniem stwierdzili, że w drzwiach stała grupa zamaskowanych śmierciożerców.




                                                                     
    

czwartek, 9 maja 2013

3. Powrót przyjaciela



      Do niewielkiego pokoju na poddaszu, powyklejanymi plakatami Armat z Chudley, wpadały pierwsze promienie porannego słońca, które oświetlały twarz rudowłosego młodzieńca, zastygłej w delikatnym uśmiechu. Obok niego, drzemała wtulona w jego ramię dziewczyna. Wreszcie byli parą. Od zawsze czuli do siebie jakieś uczucia, ale teraz nie musieli tego ukrywać. Niemal od początku swojej znajomości, darzyli się skrytą sympatią. Pierwsze tego oznaki, ukazały się w czwartej klasie, gdy Ron bardzo zazdrościł Hermionie, że ta nie poszła z nim na Bal Bożonarodzeniowy, tylko z o trzy lata starszym od siebie Wiktorem Krumem, który był sławnym zawodnikiem quiddicha. W piątej klasie ich więzi, jeszcze bardziej się zacieśniły. Szósty rok był dla nich istną ciągiem licznych kłótni, wywołanych przez znowu przez zazdrość. Wyprawa po horkruksy i Bitwa o Hogwart ich połączyły. Pokazali, że byli gotowi oddać życie, za drugiego, aby było ono bezpieczne. W czasie bitwy, po raz pierwszy się pocałowali, tak prawdziwe i już wiedzieli, że są dla siebie stworzeni. Wczorajszego wieczoru, wyznali sobie to co naprawdę czują. Wiedzieli, że nic już im nie prze szkodzi w ich miłości.

                                                                             *

      Ginny Weasley zbudziło uporczywe stukanie do okna. Nie chciała wstawać, ale nie mogła już dłużej wytrzymać tego dźwięku. Podeszła do okna i dowiedziała się, co było źródłem, tego hałasu. Była nim sowa, do której nogi przyczepiony był kawałek pergaminu. Z ciekawością, otworzyła okno. Ptak wleciał i usiadł na stoliku nocnym. Odczepiła zwitek, który głosił.

Kochana Ginny!

Chciałabym Cię poinformować, że przyjadę do Nory dzisiaj ok. godziny 18.00. Proszę Cię aby z tego powodu wielkiego zamieszania. Powiedz najwyżej Ronowi i Hermionie.

                                                                                                                         Harry

      Rudowłosa mało nie posiadała się ze szczęścia. Tak bardzo stęskniła się za Harrym. Był od teraz ,,bohaterem narodowym" , jak to niektórzy go nazywali. Od bitwy pojawił się tu tylko na pogrzebie Freda, a w tych smutnych okolicznościach nie mieli czasu porozmawiać. Wywiady, konferencje, spotkania. Nie tylko jego to denerwowało. Tak bardzo chciała mieć go tylko dla siebie, lecz zawsze między nimi stał Voldemort i śmierciożercy. Wiele razy słyszała od niego, że nie moga się spotykać, ze względu na niebezpieczeństwo, które jej groziło. Ale teraz niebezpieczeńtwa już nie ma, a on dalej nie ma czasu dla niej. Dobrze wiedziała, że najchętniej rzuciłby to wszystko, ale nie mógł. Był Wybrańcem i przez to nigdy nie dadzą mu spokoju. Nagle poczuła ostry ból w prawej ręce. Źródłem tego bólu była sowa, która widocznie chciała zapłaty za dobrze dostarczoną korespondencję. Wpatrywała się w nią z wyczekiwaniem. Dała jej kilka przysmaków dla sów. Klapnęła dziobem z zadowoleniem i odleciała. Dziewczyna wpatrywała się jeszcze chwilę w odlatującego ptaka, który po chwili stał się ciemną kropka na jasnym niebie. Pomimo wczesnej pory, zaczęła zastanawiać się jak ubierze się na dzisiejszy wieczór. W końcu chciała zrobić na nim wrażenie. Zaczęła grzebać w szafie, w poszukiwaniu czegoś sensowniejszego. Wygrzebała całkiem ładną, czerwoną, letnią sukienkę na ramiączkach i stwierdziła, że będzie najlepsza na dzisiejszy wieczór. Powiesiła ja starannie na krześle, wykonała codzienne, poranne czynności. Postanowiła stosować się jednak do życzenia Harry'ego i nie mówić mamie o jego przybyciu. Zrobiłaby ona z tego wielkie przyjęcie, a on tego nie lubił. Nienawidzidził gdy wszyscy nim się przejmowali. Gdy rozmyślała o swoim chłopaku i dzisiejszym wieczorze dziewczyna zdała sobie sprawę, że Hermiony nie ma w łóżku. Zegarek wskazywał 6.30. Wyszła z pokoju sprawdzając, czy nie ma jej gdzieś w holu. Nie wiedziała, co nagle ją naszło, ale postanowiła sprawdzić w pokoju Rona. Przeszła trzy piętra do góry weszła do pokoju brata, a jej oczom ukazał się widok, którego najmniej si tu spodziewała. Hermiona w samej bieliźnie leżała wtulona w Rona, a na podłodze były rozrzucone ich ubrania. Oczywiście, wiedziała, że coś między nimi było ale takie coś w tak szybkim czasie. Po Ronie jeszcze mogłaby się tego spodziewać, ale po tej rozsądnej Hermionie, nigdy. No ale facet może zawrócić dziewczynie w głowie. Wyobrażając sobie taką sytuację z Harrym, podeszła do nich, ze chęcią wywinięcia ich jakiegoś kawału i przerwania tej miłej sytuacji. Z kieszeni szlafroku wyciągnęła różdżkę i mimowolnie krzyknęła Aquamenti. Z jej różdżki wytrysnął strumień wody, który ich mocno oblał. Momentalnie wyrwali się ze snu.
-Ginny ty debilko!!!- wrzasnął Ron odklejając mokre włosy z czoła. - Wiesz, że się ludzi nie nachodzi!!! Tyy...- pogroził jej palcem
-Też cie kocham braciszku. Nie mogę raz na jakiś czas wywinąć ci kawał?- spytała z wyrzutem w głosie i pokazała mu język. Rudowłosy prychnął i zabrał się za suszenie włosów różdżką. Hermiona również podążyła w jego ślady.
-A właśnie, miałam wam powiedzieć, że Harry dziś przyjeżdża!!!
Ta wiadomość od razu poprawiła im humory.
-A kiedy?
-Około 18.00. A tak z czystej ciekawości? Do czego tutaj zaszło?
-Do niczego.- warknął chłopak. Było mu wstyd, że akurat jego siostra musiała tu wejść i przerwać, chyba jeden z najcudowniejszych poranków w jego życiu.- Tylko nic nie paplaj mamie.
-No jasne! Ale mam rozumieć, że wreszcie jesteście parą??? -
-Tak jesteśmy, i co ci do tego! Ja się między ciebie, a Harry'ego nie wtrącam. - mruknął
-No nie, wcale. - zakpiła dziewczyna.
-Już, nie bo uważam, że wreszcie znalazłaś sobie odpowiedniego chłopaka, a nie tacy to tamci..
-Według ciebie Michael i Dean nie byli odpowiedni.- przerwała mu siostra.
-Nie, nie byli.
Hermiona z rozbawieniem przyglądała się tej ,,kłótni". No tak. No z kim się umawia było najczęstszym powodem sporów, między rodzeństwem. Nagle kłótnia przeszła na nieco po ważniejsze tematy jak Krum, czy McLaggen, więc zaczęła dotyczyć również jej, a o tych chłopakach  dziewczyna wolała unikać rozmów zwłaszcza gdy chodzi z Ronem więc przerwała te niezbyt miłą wymianę zadań całkiem sensownym, pytaniem
-A tak właściwie to co zrobimy gdy Harry przyjedzie?
Ginny zmarszczyła brwi.
-W liście mi napisał, żeby nie robić z tego zbyt wielkiej afery. Myślicie, żeby powiedzieć mamie?
-Nie wiem. Ona od razy zaprosi połowę naszych znajomych i zrobi wielkie przyjęcie, a znowu tak bez zapowiedzi też będzie głupio. - oparł Ron podczas wciągania dżinsów na nogi. Przez chwilę cała trójka się zastanawiała. Nie wypadało im, nic nie zrobić.
-A może nie mówić Pani Weasley gdzieś do 17.30 aby nie zdążyła przygotować wielkiego przyjęcia, tylko skromną kolację!- za proponowała Hermiona. Rodzieństwo przez chwilę się namyślało.
-Tak, to można by zrobić.- odparł rudowłosy. Ginny również się z nimi zgodziła. Skromna kolacja, z najbliższymi osobami. Toby Harry'emu najbardziej pasowało. Po kolacji oczywiście poszliby sobie na jakiś romatyczny spacer, lub coś podobnego. Pomysł Hermiony był idealny.


                                                                         *

         (W międzyczasie*)

      Oświetlona elektrycznymi lampami, australijkska uliczka pełna mugoli, pogrążona byłe we śnie. Nie widać było na niej żywego ducha. Żadnego człowieka, żadnego samochodu, nawet bezdomnego kota przemykającego ukradkiem po chodniku. Nikt nie spodziewał się tu nikogo, do rozpoczęcia nowego dnia.
       Nagle po ulicy rozległ się dźwięk charakterystyczny teleportacji. Pojawiła się tak grupka ludzi w czarnych szatach z kapturami i ciemnych maskach.
-To tu?- warknął jeden z nich.
-Fenton Avenue.- odparł. Podszedł do tabliczki z nazwą ulicy i odczytał, nazwę taką samą jak zapisaną miał na kartce.
-Tak- odparł- Musimy iść do numeru 17.- odparł ochrypłym szeptem. Ci ludzie nie mieli zwyczaju zachowywać się cicho, lecz ze względu, na środki bezpieczeństa, które zostały zachowane po upadku ich Pana nie chcieli robić zbyt dużych zamieszek. Szybko odszukali dom oznaczony numerem siedemnaście i podeszli do niego z złowrogimi zamianami. Chcieli wywołać jak najmniej hałasu, aby Ministerstwo nie dowiedziało się gdzie się ukrywają, ani jaki mają zamiary.
-Dobra, wchodzimy, ale jak najmniej hałasu, bo jak nie to...- tu mężczyzna przejechał znacząco palcem po gardle. -Ja i Rowle i Travers idziemy, wy zostajecie. Alohomora.
Usłyszeli cichy chrzęst zamka i weszli do środka. Dwójka z nich zapaliła różdżki. Kroczyli najciszej jak mogli. Doszli do dużych drewnianych schodów i weszli po nich na górę w nadziei, że nie skrzypią. Na piętrze skierowali się do drzwi w, których najprawdopodowniej znajdowała się sypialnie. Otworzyli je i weszli. W środku znajdowała się dwójka śpiących mugoli.
-Oszałamionamy ich zbudzimy dopiero w kryjówce- mruknął Yaxley. Użył zaklęcia niewerbalnego, aby oszołomić małżeństwo. Wynieśli ich ciała  na zewnątrz, tak aby niczego nie przewrócić i cała grupa teleportowała się do opuszczonego domu, w którym najwyrażniej od przynajmniej 100 lat nikt nie mieszkał. Ten budynek najwyraźniej był ich kryjówką. W środku śmierdziało stęchlizną i pleśnią, a całość pokrywała warstwa stuletniego kurzu, który zalegał wszędzie. Grupa zaszła po skrzypiących schodach do pustej piwnicy, w której urządziła sobie loch. Rzucili na ziemię bezwładne ciała mugoli.
-Co z nimi robimy?
-Enervate- mruknął Yaxley
Państwo Wilkinsowie, ocknęli się.
-Gdzie my jesteśmy- jęknęli.
Śmieciożerca nic nie od powiedział. Wpatrywał się w nich złowrogo.
-Czy wiecie gdzie aktualnie przebywa Hermiona Granger?!
-Kto, o nikim takim nie słyszeliśmy!- odparli przerażeni, i faktycznie mieli miny jakby po raz pierwszy w życiu usłyszeli to nazwisko.
-Chronicie waszą szlamowatą córeczkę, co?!
-Ale my nie mamy córki, my nie mamy żadnych dzieci - oparł ze strachem w oczach.
Yaxley, wziął ze sobą resztę śmierciożerców na górę, do dużego salonu, który za czasów wyglądów musiał wyglądać pięknie, lecz teraz wszystko się tak waliło.
-Co o tym sądzicie?- warknął do pozostałych siadając na zjedzonym przez mole fotelu.
Wszyscy zaczęli się zastanawiać, jaki może być powód tego braku wiedzy o swojej córce.
-Chyba nie udają, może, eee, zaklęcie zapomnienia?- zaproponował Rowle.
-Możliwe Rowle, możliwe. Ta szlama Granger jest dość mądra. - odparł przejeżdżając palcem, po kilkudniowym zaroście.- Możemy spróbować, rzucić zaklęcie przypominające.Wszedł z powrotem do małej, cuchnącej piwniczki, otworzył ją zaklęciem.
Śmierciożercy wymienili znaczące spojrzenia. Najwyrażniej domyślili się, że Hermiona rzuciła na nich zaklęcie zapomnienia.
-Restituere memoria*. - mruknął jeden z nich. Rodziców Hermiony przeszył złoty promień i nagle wyglądali jakby wszystko sobie przypomnieli.
-Jakie macie nazwisko? Gadac bo pozabijam.
-Granger. - wyszeptała kobieta, będąca już na skraju wyczerpania. Śmierciożercy wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-Wiecie gdzie aktualnie przebywa Hermiona Granger?
-My nie wiemy, nie mamy pojęcia. Gdzie ona jest, co jej zrobiliście. - krzyknął pan Granger.
-Crucio. - mężczyzna wrzasnął z bólu. Jego żonie z oczu zaczęły lecieć łzy, na widok cierpiącego męża.
-Nie chcecie gadać to nie. Na razie jesteście naszymi zakładnikami.- warknął i zatrzasnął drzwi, pozostawiając dwójkę mugoli w strachu o siebie, i o córkę.



                                                                               *

     Molly Weasley, zauważyła, że dzisiejsze zachowanie dwójki jej najmłodszych dzieci i Hermiony jest nadzwyczaj tajemnicze, jednak najbardziej zdziwił ja fakt, że Ron bez żadnych ponagleń posprzątał i to bardzo porządnie swój pokój. Gdy weszła do pokoju dziewczyn i zobaczyła wystrojoną Ginny i Hermionę, nie wytrzymała i wykrzyknęła:
-Powiecie mi wreszcie dlaczego zachowujecie się tak czy nie!!!
Ginny spojrzała znacząco na Hermionę. Była już siedemnasta, więc można by jej powiedzieć.
-No bo, eee, Harry dziś przyjeżdża o osiemnastej- odparła nieco się jąkając.
-I ja nic o tym nie wiem!!! I co ja teraz zrobię, przecież nic nie zdążę zrobić i nie..
-Mamo, ale on napisał, że nie chce aby robić z tego jakiejś wielkiej afery. - przerwała Ginny
Krzyki Molly, sprowadziły na dół Rona. Gdy Pani Weasley zauważyła go jej krzyki od razu na niego przeniosły.
-Ronaldzie, czy te też zastałeś po informowany, o przybyciu  Harry'ego do naszego domu!?
-Eeee, no tak. - odparł zmieszany chłopak.
-Nie no , po prostu super, została nam godzina, a nic nie jest posprzątane, ugotowane, przygotowane.- wrzasnęła i wybiegła z pokoju, wprost do kuchni, aby ugotować ulubione potrawy Harry'ego.
-No i mówiłam, że tak będzie.- westchnęła Ginny poprawiając ramiączka sukienki.- A ty łaskawie ubrałbyś skarpetki do pary. - mruknęła do brata. Chłopak powiedział, zaklął, zwlókł się z łóżka Hermiony i poszedł do pokoju.
       Gdy Molly, jakoś wyrobiła się z planem, które chciała zrobić, w miarę posprzątała dom, ugotowała ulubione potrawy Harry'ego i ustawiła to wszystko w ogrodzie, na szybkiegoaprosiła Billa z Fleur, Andromedę z małym Teddym, twierdząc, że po stracie córki i jej męża musi się trochę pocieszyć, wszyscy z niecierpliwaniem czekali na Gościa.  Około godziny 18,15 w końcu usłyszeli trzask przy niewielkiej sadzawce w Ogrodzie Weasleyów. Od razu rozpoznali czarne rozczochrane włosy i okrągłe okulary
-Harry!!!-wykrzyknęła Ginny i rzuciła mu się na szuję. Od razu odwzajemnił uścisk.
-Pięknie wyglądasz.- wyszeptał zauroczony swoją dziewczyną. Gdy spojrzał na stół w ogrodzie, z powrotem spojrzał na Ginny.
-Prosiłem cię, abyś nic nie robiła.- zwrócił się do rudowłosej z udawanym wyrzutem w głosie,
-Znasz moja matkę, wszystko wyniucha. - odparła.
Wszyscy rzucili się na niego, aby się z nim przywitać. Po tym bardzo radosnym powitaniu. Wszyscy zasiedli do stołu, na wspólną kolację. Panowała przu nim bardzo rodzinna atmosfera. Rozmawiali o tym co działo się w Ministerstwie, o Hogwarcie, reformach i wszystkich zmianach na dobre, które wydarzyła się po pokonaniu Voldemotra. Dowiedzieli się również, że Percy znalazł sobie dziewczynę, niejaką Audrey. Hermiona bawiła się z małym Teddnym, który bardzo ją polubił. Ron rozmawiał o czymś z Billem. Ogółem panowała bardzo rodzinna  atmosfera. Nagle Ginny powiedziała dość donośnym głosem.
-Ron, czy nie masz nam coś do powiedzenia.
Wszyscy skierowali wzrok w jego stronę. Chłopak przez chwilę kompletnie nie wiedział o co chodzi, lecz rudowłosa spojrzała na Hermionę. Za to ona spojrzała na niego wzrokiem, który mówił. ,,No powiedz im o nas"
-Aha no, bo ja  i Hermiona jesteśmy teraz razem. - powiedział Ron. Większość osób nie był bardzo zaskoczonych tą wiadomością.
-Idealnie do siebie pasujecie. - westchnęła Molly Weasley, wiedząc, że jej syn zalazł sobie idealną dziewczynę.
       Po kolacji, Hermiona poszła do pokoju Ginny, w głębi ducha bardzo się ciesząc, że wszyscy już wiedzą o ich związku. Nie wróciła, razem z rudowłosą, ponieważ zabrała gdzieś Harry'ego aby nadrobić stracony czas. Westchnęła i położyła się spać.





                                                                                 *
-Mówcie, gdzie znajduję się Hermiona Granger!! - krzyknął śmierciożerca.
-My nic nie wiemy, nie znamy nikogo takiego.- wyjąkała Monika Wilkins.
-Crucio.- po komnacie rozległ się krzyk dwójki mugoli.
-Co chronicie swojej szlamowatej córki.- wysyczał mężczyzna.
-My, my nie mamy córki. - wyszeptał ostatkiem sił.
-Aby na pewno. Avada Kedavra. - wrzasnął. Błysk zielonego światła i dwa ciała mugoli upadły bezwładnie na podłogę.

Brazowowłosa dziewczyna zbudziła się z krzykiem. Tylko sen.- powiedziała sobie w myślach. Ale był on taki realistyczny. Bardzo chciała już sprowadzić ich do Anglii. Śmierciożercy dalej byli dla wolności, ale może warto zaryzykować. Bardzo za nimi tęskniła. Przez chwilę myślała nad tym co zrobić. Zdecydowała się jechać, aby ich odszukać i sprowadzić do domu. Ale Ron pewnie nie puści jej samej. W głębi ducha, pragnęła by jechał z nią, ale musiałam to zrobić sama, bez niczyjej pomocy. Ale musiała mu powiedzieć o swoich zamiarach i wytłumaczyć, ze chce to zrobić sama. Spojrzała na Ginny, która spała jak nieżywa i krzyk dziewczyny, nawet nie obudził. Zarzuciła szlafrok na ramiona i po cichu wyszła z pokoju, nie zważając, że jest trzecia w nocy. Przeszła trzy piętra w górę i weszła do pokoju Rona. Po pomieszczeniu toczyło się jego ciche chrapanie, ale stwierdziła, że wyzna mu to teraz. Usiadła na brzegu łóżka i lekko uderzyła w ramię. Chłopak niechętnie otworzył oczy.
-Co sie dzi-eee-je?- spytał z potężnym ziewnięciem. Gdy zauważył, że to Hermiona przyszła do niego, od raz oprzytomniał. -Co się stało kochanie?- zapytał o wiele milszym tonem. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
-Ron. Jaa, chciałbym ci powiedzieć, że jadę do Australii, po moich rodziców, - tu na chwilę zawiesiła głos. -ale sama.
-Coo, myślisz, że ja cię puszczę samej do Australii, gdy na wolności są śmierciożercy!!! - oburzył się Ron- Przecież oni dalej będą nas szukać, bo to my najwięcej pomagaliśmy Harry'emu. Nie ma mowy! Jadę z tobą!
-Ja chciałabym to sama załatwić, przecież to taka bardziej rodzinna sprawa! A skąd wiesz, że śmierciożercy będą w Australii?
-Myślisz, że sobie nie poradzę?
-To nie tak, no ale jaa..
-Jadę z tobą i koniec sprawy. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. - przerwał jej chłopak.
Dziewczyna była rozdarta, między dwoma decyzjami. Wiedziała, że Ron jej nie puści samej, i przyjemnie byłoby mieć kogoś do pomocy w tym zadaniu, ale znowu postanowiła zrobić to sama. Pierwsza propozycja bardzo ja kusiła. W końcu mu uległa.
-Och, no dobrze.- zgodziła się z udawanym przekorem w głosie brązowowłosa.
-No to załatwione, jadę z tobą.-odparł rudowłosy z uśmiechem. Dziewczyna uznała, że bez Rona chyba by sobie nie poradziła. Teraz nie żałowała tej decyzji. Wtuliła się w niego. Nic nie mówili, tylko patrzyli w skrawek nieba obsypanego jasnymi gwiazdami za oknem i myśleli o czekającej ich wyprawie.
-Kocham cię- szepnęła, - za wszystko co dla mnie robisz.


                                                                            *