niedziela, 26 maja 2013

4. Poszukiwania



      Gdy Ron i Hermiona podjęli decyzję, o poszukiwaniu jej rodziców, od razu zaczęli wszystko planować. Ginny i Harry raczej im nie przeszkadzali, ponieważ całymi dniami przebywali po za domem nadrabiając stracony czas, jak to Ginny miała w zwyczaju mawiać. Oni zaś całymi dniami przesiadywali w pokoju Rona, planując wyprawę. Minął tydzień, ale na razie nie zdecydowali się jechać. Hermiona nie miała pojęcia, gdzie rodzice mogą się znajdować. Szukała po różnych mapach, ulotkach, ale nic. Znów czuła się tak, jakby planowała wyprawę po horkruksy. Nie wiedziała gdzie oni są, ani od czego zacząć. Po prostu pustka w głowie. Po niecałych dwóch tygodniach, bezsensownego szukania jakich kolwiek informacji, Hermiona wykrzyknęła.
-Na gacie Merlina!!! Tak dalej być nie może, musimy wreszcie tam pojechać i robić, a nie gadać! Stoimy w miejscu. Myślisz, że jak przeglądniemy mapę, jakieś ulotki lub książki, to coś nam to da?!
Ron przez chwilę patrzył, na swoją czerwoną ze złości dziewczynę. Fakt, on też sądził, że to nie ma sensu. Codziennie tylko głupie przeglądanie. Podszedł do niej, odgarnął włosy z czoła i przytulił.
-Masz rację kochanie. Trzeba zacząć działać. Pojedziemy jutro, z samego rana. Zgadzasz się? - spytał rudowłosy głaskając ją po puszystych włosach. Ta skinęła głową. Nagle ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Nie liczyło się nic. Żadne problemy i zmartwienia. Tylko oni i ta cudowna chwila. Pragnęli, aby trwała ona wiecznie. Ich języki złączyły się we wspólnym tańcu. Pocałunki stawały się coraz bardziej gorące i namiętne.
        Liczyła się tylko ona. Jej puszyste włosy, delikatne perfumy o zapachy lawendy, czekoladowe oczy i cudowne malinowe usta. Była dla niego całym światem. Nie chciał je skrzywdzić, ale ona go tak pociągała. Była tak piękne. Najpiękniejsza na świecie. Nie chciał przerywać tej chwili, ale odłączył się od niej aby mogła złapać oddech. Jej włosy były lekko rozczochrane, a wargi zaczerwienione, a prawe ramiączko sukienki zsunięte.
-Kocham Cię.- wyszeptał jej do ucha. Dziewczyna uśmiechnęła się słysząc te słowa. Takie dwa proste wyrazy, a taką wielką mają moc. Przez ostanie dwa tygodnie, wcale się nie całowali. Nie mieli dla siebie czasu. Odsunęli się od siebie. Ale dziś wreszcie to się zmieniło. Po prawie dwóch tygodniach, wreszcie się pocałowali. Wreszcie.
-Mówimy twojej mamie, o tym, że jedziemy?
Rudowłosy zmarszczył brwi namyślając się.
-Nie. Powiemy tylko Harry'emu i Ginny. Mama raczej nie powinna wiedzie, bo wtedy nas nie puści.- odparł.
-Jasne, dobra ja już idę bo muszę jeszcze nas spakować.-westchnęła dziewczyna i niechętnie wyszła z pokoju, zostawiając Rona w bardzo dobrym humorze. Przeszła dwa piętra niżej i weszła do pustego pokoju Ginny. Podeszła do szafki nocnej i wyciągnęła z niej niewielką torebkę wyszywaną koralikami. Od końca wyprawy prawie do nie nie zajrzała. Pomyślała, że znowu ją zabierze. Zaczęła wyciągać z niej wszystko co w niej się znajdowało. A było tam naprawdę wszystko. Z trzydzieści książek, dwie różdżki, zniszczony medalion Slytherina, magiczny namiot, mugolskie i czarodziejskie pieniądze, kartki z pergaminem, dwie różdżki i wiele innych rzeczy. Gdy opróżniła już całą torebkę, co trochę czasu jej zabrało. Popatrzyła na stertę rzeczy, na podłodze. Zaczęła segregować  przedmioty do wyrzucenia, na te które musi odłożyć i wziąść. Największa była ta do wyrzucenia, a do torby włożyła namiot, trzy książki, mugolskie funty i galeony, mapę Australii. i kilkanaście innych potrzebnych. Zamknęła torebeczkę, rzuciła ją na szafkę i otworzyła okno. Mimowolnie się uśmiechnęła gdy poczuła delikatny letni wietrzyk, wypełnione zapachem kwiatów oraz skoszonej trawy na swojej twarzy. Na chwilę zapomniała o wszystkim rozkoszując się wonią dochodzącą z ogrodu. Takie proste miejsce, a tyle w nim magii. - pomyślała.
           Ron leżał na łóżku zastanawiając się co wziąść. Nagle usłyszał ciche skrzypienie do pokoju. Wstał z nadzieją, że to Hermiona, lecz ujrzał w nich Harry'ego. Również się ucieszył ponieważ musiał mu wyznać
-Wiesz, stary, bo ja i Hermiona jedziemy do Australii, no wiesz po jej rodziców. - wyznał.
Harry przeczesał włosy rękami, jak to zazwyczaj robił gdy był zdenerwowany.
-A nie myślisz, żeby to zrobić gdzieś, no nie wiem, za miesiąc, albo jak złapią śmierciożerów.-zaproponował czarnowłosy.
-Nie, Hermiona chce teraz, a zresztą śmierciożercy nas nie złapią, i masz nic o tym mamie nie gadać, bo ona nas nie puści.
-No nie wiem, a może na was tam czyhają?
-Gadasz jak moja matka. - zakpił Ron.
-Ale Ginny mogę powiedzieć?-spytał Harry
-Jeśli zaraz nie wypapla tego wszystkim, to tak.
-A zastanawiałeś się co twoja matka powie, jak zauważy, że nie ma was w domy?
-Wciśniesz jej jakiś kit, o wakacjach nad morzem.-wymyślił na poczekaniu Ron, który faktycznie się nad tym nie zastanawiał.- Harry, no proszę jesteś moim najlepszym kumplem.
-Ron, przecież ja, ty i Hermiona jestesmy teraz jednymi z najsławniejszych ludzi w państwie i na świecie. To nasza trójka najbardziej przyczyniła się do pokonania Voldemorta. Jeśli śmierciożercy, chcą kogos zabić, to napewno nas!!!
-Aurorzy ich szukają. A teraz nie narazili by się na zdemskowanie! Nie ma szanś, aby cos nam się stało!
-Och, no dobra.- zgodził się z przekorem w głosie.-Ale weż ze sobą.
Harry pogrzebał w woreczku na szyji i wyciągnął lusterko od Syriusza.
-Masz, to na wszelki wypadek. Jakby coś się stało. Bierz.
Rudowłosy wymownie spojrzał w górę.
-Dobra, ale wiec, że nic się nam nie stanie.
-No to tą sprawę mamy załatwioną.-mruknął.

                                                                     *


    
      Pierwsze promienie wschodzącego słońca zbudziły brązowowłosą dziewczynę. Otworzyła oczy i ujrzała znajomy pokój swojej przyjaciółki.  kremowy kolor, Przez chwilę myślała, że to będzie kolejny normalny dzień, kolejne chwile z Ronem spędzone na pocałunkach i czułych słowach. Lecz nie. Dziś mieli wyruszyć na misję w poszukiwaniu jej rodziców. Trochę się bała. Tylko ona i Ron, w kraju którym nigdy nie byli. Wiedzieli może i dużo z tych wszystkich map i atlasów, ale to nie to samo. Zwlokła się z łóżka, tak aby nie zbudzić Ginny, ubrała się w rzeczy, które miała przygotowane na krześle, umyła się, wzięła torebkę w której znajdował się cały ich dobytek i wyszła z pokoju. Przeszła dwa piętra wyżej, przeklinając w duchu drewniane schody, które okropnie skrzypiały i cicho zapukała do pokoju swojego chłopaka. Jak się spodziewała rudowłosy już nie spał tylko nerwowo przechadzał się po pokoju.
-Hej.-powitała go, lekko poddenerwowanym tonem.
-Cześć, widzę, że się denerwujesz?
-Trochę.- odparła.-Idziemy?
Chłopak pokiwał głową. Wyszli z jego pokoju, okropnie uważając, aby nie następywać na skrzypiące stopnie. Przeszli cicho przez kuchnie i wyszli przed Norę.
-Gotowa?- spytał chłopak. Dziewczyna skinęła. Przez chwilę wirowali wokół własnej osi oraz czuli w żołądku nieprzyjemne uczucie towarzyszące teleportacji. Po kilku sekundach poczuli twardy grunt pod nogami. Było to jakieś mugolskie przedmieście.
-Gdzie jesteśmy?
_W Melbourne. Zaczniemy od tych największych miast.-odparła Hermiona. Z daleka było widać kilkanaście wieżowców i mnóstwo nieco mniejszych budynków.
-No to idziemy? - spytała Hermiona. Ron pokiwał głową. Weszli do wielkiego miasta, i nie mieli pojęcia od czego zacząć.
         Cały dzień spędzili na żmudnym włóczeniu się po Melbourne i nic nie znaleźli. Żadnego śladu. Pod koniec dnia stwierdzili, że na pewno ich tu nie było. Pytali się przechodniów, chodzili po sklepach w poszukiwaniu ogłoszeń i nic. Pod koniec dnia wstąpili do jakiegoś supermarketu, aby kupić coś do jedzenia i steleportowali się na jakieś pustkowie, w którym było tylko kilka drzew i jakieś kępki trawy. A słońce znajdowało się nisko za horyzontem. Hermiona pogrzebała w torebce i wyjęła namiot, który rozłożyła za pomocą zaklęcia.
-Musisz rzucać te zaklęcia ochronne?-spytał znużony Ron.-Przecież już nie ma wojny.
-Tak wiem, ale wolę się zabezpieczyć. Jakbyś nie wiedział to w tych okolicach mogą być groźne zwierzęta, bo jesteśmy w okolicach niezamieszkanych przez człowieka.-odparła zgryźliwie
dziewczyna. Gdy dziewczyna rozłożyła już namiot, weszli do niego i ujrzeli znajome wnętrze, które było ich domem przez ostatni rok.
-Och, padam z nóg!-jęknął chłopak rzucając się na prycz w namiocie.
-Ja też.-odparła brązowołosa rozmasowując nogę.-Zaraz zrobię jakąś kolacje.
 Po piętnastu minutach na patelni skwierczała już jajecznica.
-To gdzie jutro się wybieramy?- spytał Ron.
-Myślę, że chyba do Sydney, a potem oblecimy Canberrę. Dalej zobaczymy.- odparła zamyślona dziewczyna. Oparła brodę o kolana trzymając w ręce parujący kubek herbaty. Myśl, że jej kolejne dni mają tak wyglądać, całkowicie odebrały jej motywację jaką miała na początku. Nawet nie zauważyła, że Ron podszedł do niej i objął ramieniem.
-Nie martw się kochanie, znajdziemy ich. -szepnął.
-A jeśli nie!- załkała dziewczyna-Przecież oni mogą być niemalże wszędzie! Australia jest ogromna!
-Jestem pewny.- powiedział rudowłosy uspakajającym tonem, głaskając ja po włosach.



                                                                             *

        Niewielki, płócienny namiot, rozbity na pustkowiu oświetlały pierwsze promienie Australijskiego słońca. Para, która się tu rozbiła wybrała wyjątkowo piękne miejsce. Była to niewielka kotlinka, w której wszędzie rosły polne kwiaty, trawa. Słychać było brzęczenie pszczół, a wokół latały motyle, a kilkanaście metrów od namiotu rozciągało się wielkie lazurowe jezioro. Rudowłosy chłopak właśnie otworzył oko. Zauważył, że jego dziewczyna jeszcze drzemała na sąsiedniej pryczy. Zwlókł się z łóżka, i wyszedł przez otwór w namiocie. Przeciągnął się i spojrzał na słońce, które było już dość wysoko nad horyzontem. Rzucił okiem na zegarek, który wskazywał dziesiątą. Zaczął myśleć, co zrobić, zanim jego dziewczyna się obudzi i postanowił zrobić śniadanie. Przez cały czas to ona wszystkim się zajmowała, a jak on raz cos takiego zrobi to nic się nie stanie. Wyjął różdżkę z kieszeni piżamy i wyczarował nieduży okrągłu stolik o raz dwa krzesła. Poszedł do namiotu po naczynia, które ustawił na stoliku i zaczął przygotowywać coś do jedzenia. Nie miał specjalnie talentu kulinarnego, w przeciwieństwie do Hermiony, której potrawy były pyszne, ale uznał, że śniadanie będzie umiał zrobić. Po kilkunastu minutach, posiłek był gotowy. Ustawił to na stole. Zerwał jeszcze bukiecik polnych kwiatów i wstawił do wyczarowanego do siebie dzbanuszka. Ogarnął wzrokiem swoje dzieło i uznał, że nie wygląda to źle. Nagle zobaczył, że jego dziewczyna wychodzi z namiotu. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech na widok przygotowanego śniadania.
-Sam to przygotowałeś?- spytała.
-Zawsze ten ton zaskoczenia.- zakpił chłopak i pocałował dziewczynę w czoło. Zachichochała cicho, po czym zasiadła do stołu.
-To gdzie się dziś wybieramy???
-Newcastle.- mruknęła dziewczyna, jedząc tosta z dżemem.
       Po bardzo przyjemnym początku dnia, steleportowali się do miasta, którego mieli dziś odwiedzić. Było bardzo podobne do tych, które codzinnie nie odwiedziali. Nie był tam, aż takietkiego tłoku, ponieważ zbudzili się dość póżno, więc spacerowało się im o wiele przyjemniej. Zaczęli przechadzać się między budynkami, co jakiś czas pytając kogoś o nazwisko rodziców Hermiony. Po dość długim spacerze postanowili chwilę odsapnąć na jakiejś przydrożnej ławeczce w niewielkim parku Hermiona rozłożyła się na niej trzymając w ręku mapę miasta, a Ron poszedł zamówić coś do picia w niewielkiej budce z lodami i napojami.
-Hermiona, jaa, chyba ich znalazłem!!!- zawołał uradowany Ron. Dziewczyna słysząc to podbiegła do miejsca w, którym stał Ron. Wpatrywał się w niewielki plakat z napisem:
Klinika Dentystyczna
Moniki i Wendela Wilskinsów
Fenton Avenue 17 Newcastle

Pierwsze co Hermiona zrobiła to, rzuciła się Ronowi na szyję. -Ron, znaleźliśmy ich. - wyszeptała. Z jej oczu płynęły łzy szczęścia, a na twarzy gościł szeroki uśmiech. Nagle pocałowała go usta, na środku ulicy. Od środka wypełniało ją szczęście i radość.
-No to na co czekamy?- krzyknęła dziewczyna.
      Po pół godzinie błądzenia po mieście. Znaleźli jakieś mugolskie osiedle, z mnóstwem bardzo podobnych do siebie domków. Szybko znaleźli ulicę Fenton Avenue. Była to bardzo podobna do innych uliczna z niemalże identycznymi jednorodzinnymi domkami i równo przytrzyżonymi trawnikami. Rozdzielili się w poszukiwaniu domu rodziców dziewczyn.
-O patrz, tam jest!!!-zawołał Ron, wskazując na dom z numerem 17. Dziewczyna podbiegła do budynku. Od razu zobaczyła, że dom jest nieco zaniedbany, ponieważ kwiaty były padnięte, a trawa wyschnięta.
-Nie wygląda na zamieszkany.- szepnęła.
-Może mają dużo pracy, albo nie mieli czasu podlać?-zaproponował.
Dziewczyna podeszła do drzwi wejściowych, lekko drżąc.
-Ron, a jeśli zaklęcie nie zadziała? - załkała.
-Zadziała na pewno. Raz, dwa ich odczarujesz! Nie martw się.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, skierowała różdżkę na klamkę i szepnęła Alohomora. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Rzucili okiem na mieszkanie. Również jak ogród wyglądało na nieużywane. Ściany pomalowane były na jasnobeżowy odcień, a wnętrze urządzone było w ciepłym i przyjaznym stylu. Ale wyglądało jak nieużywane od kilku tygodni. Wszystko pokrywał kurz, a w domu panował zaduch, jakby od dawna go nie wietrzono.
-Ron, ich tu nie ma. - jęknęła.
-M-może wyjechali gdzieś?- zaproponował rudowłosy.
-I zostawili by wszystko bez opieki?! To nie w ich stylu.- odparła coraz bardziej  spanikowana dziewczyna.
-No kogo ja tu widzę - powiedział ktoś kpiącym tonem. Z przerażeniem stwierdzili, że w drzwiach stała grupa zamaskowanych śmierciożerców.




                                                                     
    

4 komentarze:

  1. Hmm, no cóż, powiem szczerze, że mogło być lepiej, ale ruszyłaś z akcją i myślę, że dalej pójdzie łatwiej :)
    Mam kilka takich powiedzmy nie zastrzeżeń, ale rad. Wszystko jest takie słodkie i wgl, no i fajnie, ale Ron i Hermiona mogliby się od czasu do czasu poprzekomarzać :P A tak na marginesie, nie przepadam za Harrym, ale tym razem mogliby go posłuchać -.-
    Jestem ciekawa co będzie dalej i myślę, że już pójdzie lepiej ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za miłe słowa :0
    Jeśli chodzi o liczbę słodkich scen, to może bardzo wzięłam sobie do serca, że napisałaś ostatnio, aby było więcej uczuć. Jakąś poważniejszą kłótnie planuję gdzieś wtedy, gdy Hermiona pojedzie do Hogwartu. Jak narazie kłótni będzie mało, ale co jakiś czas będą mogli sie poprzekomarzać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, jak widać jestem bardzo sprzeczną osobą :P Ale myślę, że jakoś to ustabilizujesz tak, żeby było tak wszystkiego po trochu ;)

      Usuń