poniedziałek, 16 września 2013
7. Czy teraz będzie bezpiecznie?
Jej uszy wypełniał szum fal rozbijających się o brzeg plaży oraz skrzek mew latających nad wyjątkowo spokojną taflą wody. Znad horyzontu wychodziła tarcza złocistego słońca, która delikatnie raziła jej oczy. Opierając się o barierkę na tarasie widokowym podziwiała wyjątkowy urok tego poranka.
-Ech, chciałabym tu jeszcze kiedyś przyjechać - westchnęła rozmarzonym głosem.
-Może przyjedziemy. - rzucił Ron z szerokim uśmiechem na twarzy. - Jak tylko skończysz Hogwart, w przyszłe wakacje, na cały miesiąc, tylko we dwoje...
Hermiona zachichotała cicho po czym musnęła ustami policzek Rona.
-Bardzo chętnie. - odparła, czując w duchu coraz mniejszą ochotę powrotu do szkoły.
-No to załatwione. - powiedział dziarsko chłopak. - Idziemy?
Ostatni raz rzuciła okiem na ocean, złapała go za rękę po czym otoczyła ich ciemność.
Gdy po kilku sekundach wirowania dotarło do niej to co się dzieje, poczuła lodowate krople rozbijające się o jej twarz. Wokół panowały ciemności. Wśród strug deszczu i panującej dookoła ciemności wyłapała niewyraźne zarysy Nory. Rękami wyczuła, ze chyba siedzi w błocie.
-Cholera - zaklął pod nosem Ron wygrzebując się z błotnistej kałurzy, w którą wpadli przy lądowaniu.
-Wszytko dobrze?- spytała się Hermiona.
-Taa. - burknął chłopak niezgrabnie wstając.
W kilka minut dotarła do Nory, co chwile ślizgając i potykając się na grząskim gruncie, cały czas milcząc. Gdy stanęli przed drzwiami, Ron donośnie zapukał. Po kilku sekundach drzwi otworzyła im Molly Weasley w szlafroku, z różdżką w ręku. Wyglądał jakby wcale nie spała.
-Och, to wy. -powiedziała z wyraźną ulgą w głosie - Wchodźcie szybko, na tworze strasznie leje.
-Zauważyliśmy. - mruknął ponuro Ron, odklejając z czoła mokre kosmyki.
Weszli do zagraconej kuchni Wealseyów, zostawiając na podłodze wielkie błotniste ślady.
-Zdejmijcie buty, mokre ubrania i wysuszcie się jak najszybciej. - powiedziała Pani Weasley, nieco zbyt troskliwym tonem, po czym zaczęła usuwać różdżką bród z podłogi.
Poszła razem z Ronem po schodach, zastawiając obuwie przed drzwiami.
-Zejdź zaraz na dół, mama zrobi kakało.- szepnął Ron, po czym zniknął wbiegając na wyższe piętro Nory. Weszła do pokoju, lecz łóżko Ginny było zaścielone. Zastanawiająca się gdzie może być. Błyskawicznie wysuszyła włosy różdżką, włożyła starą rozciągniętą bluzę i dresy, które wygrzebała z szafy i zeszła na dół, nie czując jakiej kolkwiek oznakami potrzeby snu. Zauważyła że Ron siedzi na dole trzymając w dłoniach parujący kubek kakała. Obok czekał drugi najwyraźniej dla niej. Podeszła i usiadła obok niego i wtuliła się w jego sweter, wdychając jego charakterystyczny zapach. Ujęła w zdrętwiałe dłonie kubek gorącego napoju, po czym wypiła łyk. Na jej zmarznięte ciało zadziała tak cudownie i kojąco jak lekarstwo.
-Ciekawe gdzie jest Ginny?- spytała się dziewczyna odkładając kubek na stół.
W tej chwili weszła mama Rona. Odruchowo odłączyła się od niego siadając sztywno na krześle.
-Gdzie jest tato?- spytała nagle chłopak.
-Jeszcze nie wrócił z pracy. W Ministerstwie jest okropne zamieszanie. O niczym innym nie mówią. - odparła Molly zatroskanym głosem,
-Harry z Ginny też tam są?- dodała Hermiona.
-Harry wcale nie wychodzi z Ministestwa od pojmania śmierciożerców. Ginny była w domu, ale wieczorem znowu tam pojechała. Wszyscy, którzy byli świadkami jakiej kolwiek zbrodni, wzywani są na przesłuchanie. Pij, od razu zrobi ci się cieplej.- zachęciła ją mama Rona.
Kątem oka zauważyła wczorajszego Proroka Codziennego z ogromnym nagłówkiem:
,,Ostatni Śmierciożercy złapani - czy teraz będzie bezpiecznie?"
-Mogę?- spytała się Hermiona
Oczywiście, bierz - powiedziała Molly, stawiając na stole porcję ciasta rabarbarowego.
Sięgnęła po gazetę i zaczęła czytać.
Ostatni śmierciożercy, których aurorzy nie zdążyli schwytać po Bitwie o Hogwart zostali pojmani wczoraj w godzinach nocnych. Ukrywali się w niewielkiej wiosce w Australii, w starym opuszczonym domu, niegdyś posiadłości pewnego starego czarodziejeskiego rodu, z którym Yaxley był dalece spokrewniony.
Jutro odbędzie się przesłuchanie, po czym śmierciożercy zostaną zesłani do Azkabanu.
Dowiedzieliśmy się również, że rodzice Hermiony Granger byli przedrzymywani i torturowani klątwą Cruciatus, aby wydobyć informacje o córce. Wiemy się, że początkowo byli oni pod wpływem zaklęcia Obliviate, aby zapobiedz temu oto wydarzeniu. Śmierciożercy schwytali Ronalda Weasleya i Hermionę Granger, którzy wyruszyli, aby z powrotem sprowadzić Grangerów do Anglii. Na razie wiemy, że zostali zaszatażowani, żeby mogli dotrzeć do Harry'ego Pottera...
-Piszą o nas.- mruknęła, przerywając czytanie.- I o Harrym.
-Pokaż. - Ron wziął gazetę i ze zmarszczonym czołem przebiegł wzrokiem po artykule. -No jasne, Harry znów okazał się bohaterem.- rzekł chłopak w lekko się uśmiechając.
-Tak, teraz nie dadzą mu spokoju. - westchnęła.- Pamiętasz co było kilka dni bo bitwie? Codziennie pisali o nim w Proroku.
-Dalej piszą. Nie było chyba do tej pory wydania, w którym ani razu by o nim nie wspomnieli.
Zorientowała się, że mama Rona wyszła już z kuchni, więc ponownie wtuliła się w chłopaka.
-Boję się trochę jutrzejszego przesłuchania.- westchnęła.- Nie chce sobie rozpamiętywać tego wszystkiego od nowa.
Ron pocałował ją delikatnie w czubek głowy.
-Ja też nie. Ale musmy, żeby wreszcie było bezpiecznie. - powiedział, delikatnie głaszcząc włosy Hermiony.
*
Atmosfera na sali była wyjątkowo nerwowa i napięta. Każdy członek Wizengamotu skupiał całą swoją uwagą na człowieku, który był mówił w danym momencie. Zdawali sobie sprawę jak wielką wagę miało to wydarzenie, dla całego świata czarodziejów.
Na podwyższeniu siedział wyjątkowo poważny Kingsley Shacklebolt, obok niego Amelia Bones ze swoim nierozłącznym monoklem w oku. Nieco bardziej w cieniu Kingsleya siedział i zacięcie notował treść przesłuchania Percy Weasley, w przekrzywinych okularach. Za nimi znajdowało się około pięćdziesięciu ludzi w fioletowych szatach.
W rzędach wysokich ławek gdzieniedzie ktoś siedział. Jedni byli znużeni długim czasem przesłuchania, inni śmiertelnie przerażeni tym, że znajdują się w jednym pomieszczeniu z najbardziej niebezpiecznymi czarodziejami.
Rudowłosy mężczyzna siedział w prawie pustym rzędzie ławek trzymając na rękę Hermionę, a drugą od niechcenia wystukując jakiś rytm o krawędź fotela. Obok niego siedziała Ginny, która już dawno powiedziała to co miała do powiedzenia i wpatrując się tępo w przestrzeń wyczekiwała ogłoszenia wyniku. On sam był wyraźnie znudzony trwająca już ponad dwie godziny rozprawą. Owszem wiedział, że Kingsley był sprawiedliwy i chciał to zrobić tak jak się powinno, czyli przesłuchać wszystkich możliwych świadków, ale czy nie ma już wystarczjących dowodów?
Właśnie przed Wizengamotem odpowiadała jakaś bardzo przerażona czarownica, której Rowle zamordował męża.
-Dziękuję, może pani odejść.- powiedział Kingsley bardzo spokojnym tonem. - Następny świadek, Hermiona Jean Granger.
Poczuł, że Hermiona poruszyła się niespokojnie w fotelu. Bardzo powoli wstała, nie puszczając dłoni chłopaka. Ron posłał jej lekki, pokrzepiający uśmiech. Wiedział, że chciała o tym jak najszybciej zapomnieć, a teraz musi rozpamiętywać to wszystko od nowa, a w szczególności napad na jej rodziców. Wzięła głęboki oddech po czym chwiejnym krokiem poszła i usiadła na krześle dla świadków
-Hermiona Jean Granger?
-Tak.
-Zamieszkała w Londynie?
-Tak.- stwierdzała ponownie.
-Rodzice Jean i Howard Granger?
Kiwnęła głową.
-Proszę przedstawić zarzuty.
Wyprostowała się i zaczęła mówić.
-W czerwcu tamtego roku, rzuciłam na mich rodziców Zaklęcia Obliviate, aby nie wiedzieli, że mają córkę i przenieśli się do Australii. Śmierciożercy wiedzieli, że trzymam się blisko z Harrym, a moi rodzice wiedzieli zbyt dużo, więc bałam się, że mogą ich przez to przedtrzymywać i torturować.
Zaczęła mówić spokojnie, opowiadając z największą dokładnością każdy szczegół, tak jakby wyuczyła się go na pamięć. Z opanowaniem mówiła nawet o najbardziej drastycznych przeżyciach z ostatnich kilku miesięcy
-I wtedy znaleźliśmy moich rodziców, a Harry i reszta aurorów pojmali śmierciożerów.- zakończyła.
-Dziękuję, może pani odejść.- oznajmił.
Wstała z krzesła i jak najszybciej poszła z powrotem do ławki z widocznym wyrazem ulgi na twarzy.
-Nieźle się spisałaś. - szepnął jej do ucha Ron.
-Trudno było o tym mówić. - westchnęła.
-Ronald Bilius Weasley. - usłyszał swoje imię, które poniosło się echem po sali.
Wstał z miejsca i pomaszerował szybko w stronę podium.
-Ronald Bilius Weasley?
-Tak.
-Zamieszkały w Ottery St Catchpoll.
-Tak. - odparł ponownie.
-Rodzice Molly i Artur Weasley?
-Taak.- odparł zastanawiając się po co się tego pytaj jak dobrze wiedział kim byli jego rodzice
-Proszę przedstawić zarzuty.
Zaczął zbierać w głowie myśli, aby powiedzieć coś w miarę sensownego. Po kilku sekundach zaczął mówićm
-No więc, eee. Gdy ja i Hermiona Granger i Harry Potter wyruszyliśmy na poszukiwanie horkruksów,
Zaczął opowiadać nieco, to co wydarzyło się przez ostatni rok , nieco mniej szczegółowo niż Hermiona, ale w miarę trzymał się faktów
-Dziękuje, nie mam więcej pytań.
Wstał i udał się z powrotem do miejsca w którym siedziały Ginny razem Hermioną. W tej samej chwili, gdy usiadł z powrotem na miejsce, po sali rozległ się głos :
- Wizemgamot podjął decyzję w sprawie Śmierciożerców. Z przesłuchań, wynika, że każdy z obecnych tu śmierciożerów, przynamniej kilkanaście razy dopuścił się użycia zaklęć niewybaczalnych. Jednorazowe świadome użycie każdego z nich karane jest oczywiście dożywotnim pobytem w Azkabanie. Więc wnoszę o natychmiastowe umieszczenia oskarżonych w Azkabanie. Koniec rozprawy. - powiedział dobitnie po czym z całą radą zaczął opuszczać salę
czwartek, 11 lipca 2013
6. Plaża
Zza horyzontu zaczęły nieśmiało wschodzić delikatne promyki słońca, choć wokół panował jeszcze półmrok. Chmury powoli nabierały barw w odcieniach pomarańczu i różu, a niebo zaczęło przechodzić w łagodny, spokojny błękit. Poranna rosa pokrywała trawniki, nad którymi unosiła się nikła mgła. O tej godzinie, a szczególnie w wakacje, żaden człowiek wstający o przyzwoitej godzinie nie zauważyłby szóstki osób, lecącym na MIOTŁACH kilkaset metrów nad zwykłym, mugolskim osiedlem
-Hermiona, daleko jeszcze! - spytała się Ginny, wołając do przyjaciółki, która leciała kilkanaście metrów za nią.
-To tamten dom.- odkrzyknęła, wskazując palcem, wychylając się zza pleców swojego chłopaka. -Ten z czerwonym dachem, widzisz!?
-Taak.widzę.-krzyknęła. - Dobra, lądujemy! - zawołała dziewczyna do Rona i Harry'ego. Wszystkie trzy miotły i ich pasażerowie, powoli zniżali się w kierunku furtki do domu numer 17. Po kilku minutach wszyscy stali już przed domem. Pani Granger stała bardzo niepewnie, trzymając się za żołądek i wyglądała jakby zaraz miała zwymiotować. Jej mąż, choć podtrzymywał żonę, wcale nie wyglądał lepiej.
-Widzę, że miotły raczej nie przypadły wam do gustu?- spytała ich córka wpatrując się w wystraszonych rodziców.
-Nigdy więcej.- mruknęła do siebie pani Granger. - Dobrze to wejdźcie do domu.
Otworzyła furkę, która wydała z siebie ciche skrzypnięcie.
-Boże, jak tu zarosło.- jęknęła kobieta patrząc na zarośnięty ogród.
Ron i Hermiona, ruszyli za państwem Granger, ale Harry i Ginny nie poszli z nimi.
-A wy nie wchodzicie?- spytała Hermiona.
-Wiesz, my wracamy do Nory. Nie chcemy to przeszkadzać.
-Przcież nie będziecie przeszkadzać!- oburzyła się brązowowłosa.
-Ale i tak wolimy wrócić.- odparł Harry.- Zresztą po tym złapaniu będzie pełno roboty w Ministerstwie. Wy pewnie też będziecie musieli iść na rozprawę lub coś takiego.- dodał ponuro.
Jęknęła w duchu na samą myśl o rozprawach, przesłuchaniach i wizytach w Ministerstwie Magii.
-No dobra, jeśli chcecie.- westchnęła dziewczyna.
-Tylko Hermiono, mam coś dla ciebie.- powiedział Harry. Pogrzebał w kieszeni bluzy i wyciągnął z niej wyszywaną koralikami torebkę.
-Znalazłem ją gdy czekałem na was. - powiedział czarnowłosy dając dziewczynie torebkę.
-Dzięki, nawet nie wiesz jak się martwiłam, że ją tam zostawiłam.- ucieszyła się Hermiona.
-Nie ma za co,- odrzekł chłopak.- To my już będziemy lecieć. Cześć- pożegnali ich Harry i Ginny.-
Usłyszeli odgłos teleportacji, i już ich nie było.
-No dobrze chodźcie do środka.- zachęcił ich ruchem ręki Pan Granger. Doszli do drzwi. Dziewczyna wymamrotała zaklęcie Alohomora, i wszyscy weszli do środka. Dom był bardzo zaniedbany. Całość pokrywała warstwa kurzu. W końce pająk uplótł sporych rozmiarów pajęczynę, na którą Ron starał się nie patrzeć.
-No więc dziś tu nic nie zrobimy, więc myślę, żebyśmy przespali się parę godzin.- oznajmiła kobieta, patrząc na zegarek, który wskazywał kilka minut po czwartej -Zaprowadzę was do sypialni na górze.
Wyszli za nią, po nowoczesnych, drewnianych schodach na piętro. Wskazała im ruchem dłoni pierwsze drzwi na lewo.
-Śpijcie dobrze. Jakby co łazienka jest na przeciwko. Dobranoc.- powiedziała kobieta troskliwym tonem i wyszła cicho, zamykając pokój.
-Myślisz, że wezwą nas na jakąś rozprawę?- spytał niespodziewanie Ron, gdy weszli do pokoju.
-Nie wiem, myślę, że tak. Przecież byliśmy naocznymi światkami. Z resztą Yaxley używał na tobie i moich rodzicach zaklęć niewybaczalnych, no i wy będziesz musiał to powiedzieć.-twierdziła Hermiona wyciągając z torebki piżamy. Rzuciła jedną z nich chłopakowi, który zaczął wciągać ją przez głowę.
Nagle w ułamku sekundy pojawił się przed lśniący jeleń. Otworzył usta i przemówił głosem Harry'ego
-Jutro o 13.00 macie się stawić w Ministerstwie Magii. Ma się odbyć jakaś rozprawa, czy coś takiego. Pamiętajcie!-oznajmił krótko, po czym rozpłynął się w powietrzu. Patrzyli się jeszcze przez chwilę, jakby analizowali zaistniałą przed chwilą sytuację.
-No i masz odpowiedź na swoje pytanie.- odezwała się Hermiona.
-Czyli Harry i Ginny są już w Ministerstwie. Pewnie jest tak spore zamieszanie.
-Pewnie masz racje.- zgodziła się dziewczyna, która nie miała absolutnej ochoty jutro w tym wszystkim uczestniczyć.
Chłopak puścił tą uwagę mimo uszu i zaczął przebierać się w piżamę. Hermiona również włożyła swoją i położyła się do łóżka, przykrywając miękką pościelą.
-Branoc kochanie.- mruknął.
-Dobranoc.
Była wykończona, więc gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, od razu oczy zaczęły jej się same kleić. Już po chwili usłyszała ciche chrapanie Rona, co oznaczało, że spał. Nagle znów nasunęły jej przerażające wizje dzisiejszego dnia. Ron był torturowany, tak jak ona pół roku temu w Dworze Malfoyów. Jej rodzice byli przez trzy tygodnie przetrzymywani w jakiejś piwnicy. Ogarnęło ją palące poczucie winy, przez to, że jej najbliżsi tyle wycierpieli. Myślała, że gdy pokonają Voldemorta będzie już bezpiecznie. Że wszystko się zmieni. Że będzie bezpiecznie jak dawniej. Ale teraz już
widziała, że do odbudowania prawdziwego świata czarodziejów, jest jeszcze długa droga.
*
Poranek u Państwa Granger był bardzo miły. Ron i Hermiona spodziewali się całego dnia sprzątania, a rano ujrzeli, że cały dom już lśnił czystością, a na stole pachniało świeżo przygotowane śniadanie, które było znakomite. Hermiona tęskniła za pysznymi naleśnikami swojej mamy, więc zjadła całą wielką porcję z ogromną ochotą.
-Zamierzacie tu jeszcze zostać?- spytał się pad Granger, otwierając poranną gazetę.
-Nie, jutro wyjeżdżamy. Musimy coś załatwić w Ministestwie Magii.- odparła Hermiona, biorąc sobie kolejnego naleśnika.- A wy ile zamierzacie tu zostać?- zapytała się dziewczyna
-Wiesz, postanowiliśmy z mamą sprzedać mieszkanie i wrócić do Anglii.- wyznał Pan Granger.- Do swojego domu. Nikt go nie kupił, prawda?
-Nie, jest niezamieszkany.- odrzekła dziewczyna.
-Wstawiliśmy dziś rano ogłoszenia do gazety i internetu dotyczące sprzedarzy. Mam nadzieje, że ktoś zadzwoni. Chcemy jak najszybciej wrócić do Anglii i z powrotem otworzyć naszą klinikę.- rzekł mężczyzna
Brązowołosą bardzo ucieszyła ta wiadomość. Myślała, że rodzice będą chcieli tu zostać, ale jednak z powrotem wrócą. Chciała już przenieść się z Nory do swojego domu.
-Och.- westchnęła dziewczyna. - To cudownie.
-Jak twoja mam, potrafiła tak szybko posprzątać cały dom, bez użycia czarów?- spytał się Ron wyraźnie zdziwiony, jak można posprzątać tak szybko, mugolskich sposobem.
-Wiesz ona ma trochę świra na punkcie czystości, jest dentystką i to chyba przez to.- odparła.
-Moja mam w życiu by nie posprzątała Nory bez różdżki. Naprawdę nie wiem jak mugole żyję bez magii.- zdziwił się chłopak prostując swoje długie nogi. Właśnie siedzieli pod dużym rozłożystym drzewem w ogrodzie Grangerów za domem, który rzucał cudowny cień przez co nie było aż tak gorąco.
-Wiesz, wyjeżdżamy dopiero jutro, może poszlibyśmy sobie na plaże?- zaproponowała Hermiona
Chłopak rozważał kilka sekund propozycję.
-Czemu nie.- odparł.
Powoli wstali spod ogromnego drzewa i udali się do domu, po potrzebne rzeczy.
Po dwudziestu minutach spaceru, coraz bliżej było czuć zbliżający się ocean. Chłopak skręcał już w stronę plaży dla turystów, lecz dziewczyna zatrzymała go dłonią.
-Wiesz, może chodźmy w jakieś...bardziej ustronne miejsce.- za proponowała z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
-Jasne.- zgodził się. Na tej na, którą zmierzał był takie tłum, że pewnie nawet nie znaleźliby sobie miejsca.
Po kilkunastu minutach wyszli na wyjątkowo piękną i odludłą plażę.Na turkusowym, morze rozbijały się o brzeg wysokie fale. Przy końcu plaży piął się w górę wysoki kamienisty klif, z którego u góry wyrastały palmy i inne egzotyczne drzewa. Przy obsypanym muszelkami brzegu, spacerowały żwawym krokiem mewy, które wypatrywały w piasku różnych przysmaków. Biały, czysty piasek przyjemnie grzał w stopy. Ron roześmiał się i złożył na jej ustach krótki pocałunek. Mają kilka godzin, tylko dla siebie. w których nie muszą się martwić o nic. Tylko ona i Ron. Nikt inny. Hermiona patrzyła na to z takim szczęściem w oczach, jakby nigdy nie widziała nic piękniejszego. Rzuciła torebkę na gorący piasek i popędzała w stronę turkusowego oceanu, po drodze zrzucając ubranie ukazując niebieskie bikini. Rudowłosy szybko ściągnął spodnie i bluzkę i ruszył w pogoni za dziewczyną. Wpadli razem do oceanu, rozpryskując wokół siebie ciepłą wodę.
Chlapali się radośnie, jak zwykłe dzieci, bez żadnych trosk i problemów. Ich głośny śmiech roznosił się po opustoszałej plaży.
-Spróbuj mnie złapać!- krzyknęła radośnie dziewczyna odpływając nieco dalej. Chłopak błyskawicznie dopłynął do niej i ją ochlapał.
Nie zauważyła jak zniknął.
-Ron, gdzie jesteś!- zawołała dziewczyna.
Poczuła, że ktoś łapie ją za kostkę.
Rudowłosy wynurzył się na powierzchnię wody.
-Ronaldzie Weasley, chcesz, żebym umarła na zawał?!- krzyknęła dziewczyna udawając oburzona . -To nie było śmieszne!
-Jeśli to nie było śmieszne, to dlaczego się śmiejesz?!
Dziewczyna nie odpowiedziała tylko wybuchła nie opanowanym chichotem. Chłopak po chwili dołączył się do niej.
Cały czas spędzili na zabawach w wodzie. Wspólnym wygłupom nie było końca.
-Może mała przerwa.- zaproponował chłopak.
-Jasne.
Powolnym krokiem skierowali się w kierunku plaży, gdzie były porozrzucane ich ubrania. Po kilku minutach doszli do brzegu.
-Szkoda, że musimy już wyjeżdżać. Chętnie zostałabym tu, aż do powrotu do Hogwartu..- westchnęła dziewczyna wycierając włosy ręcznikiem, który wyciągnęła z torebki.
-Przecież i tak będziemy razem do końca wakacji.- zadziwił się chłopak, rozkładając koc.
-Wiesz, bo ja, jak znalazłam już rodziców, to myślę, że do końca wakacji będę mieszkać u nich. - wyznała, kładąc się na kocu.
-Och. - powiedział tylko Ron. Posmutniał nieco z tego powodu, bo o wiele lepiej mieć Hermionę dwa piętra niżej, niż w zupełnie innym mieście.
-Ale będę przyjeżdżać.- pocieszyła go dziewczyny.- Jesteś na mnie zły, czy co?
-Nie po prostu chciałbym w pełni wykorzystać te ostatnie dwa miesiące, zanim pojedziesz do Hogwartu.- rzekł ponuro chłopak, nie chcąc patrzyć jej w oczy.
-Przyjadę jeszcze pod koniec wakacji.- pocieszyła go Hermiona. - Po prostu chciałabym spędzić z nimi trochę czasu.
-Nie ma sprawy.- odrzekł nie całkiem szczerym głosem.
Nie wiedząc dlaczego, atmosfera nieznacznie się popsuła. Dla Rona, wyjazd Hermiony do Hogwartu, był nieco drażliwym tematem. Myślał, że zostanie w Norze chociaż do końca wakacji, a nie wyprowadzi się do rodziców. Jaki ty jesteś samolubny, powiedział sobie w myślach.Pomyśl chociaż raz o innych, a nie tylko o sobie. Nie chciał aby jego ukochana wyjeżdżała. Oczywiście wiedział, że ceni sobie naukę ponad wszystko, ale czy ponad ich związek. Bał się, że tak długa nieobecność, popsuje ich relacje.
-Coś się stało?- spytała łagodnie dziewczyna.
-Nie nic. Myślę.
-O moim wyjeździe do Hogwartu?
Ron nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
-Jesteś na mnie zły, że jadę? - spytała się z wyrzutem w głosie.
-Nie, poprostu nie wiem jak wytrzymam bez ciebie 10 miesięcy. - odparł, ale ona wyczuła lekką nutkę złości i smutku w jego tonie. .
-Nie będziesz musiał wytrzymać be ze mnie 10 miesięcy.
-Jak to nie?!
-Będziemy mogli widywać się co miesiąc.- oznajmiła radośnie dziewczyna.- Chciałam ci to powiedzieć dopiero pod koniec wakacji, ale powiem ci co załatwiłam. No więc, jakiś tydzień przed wyjazdem do Australii, napisałam list do McGonnagall list. I spytałam czy mogę się z tobą spotykać.
-I co?
-No i odpisała, że zezwala na wizytę u was w każdy ostatni Weekend miesiąca.
Chłopak poczuł jakby niewielka iskierka szczęścia wypełniła jego serce.
-Jesteś wspaniała! W życiu nie myślałam, że McGonnagall się zgodzi na tak częste wizyty.
-Ja też w to wątpiłam, no ale...udało się. - powiedziała dziewczyna, ciesząc się, że nie wywołała kłótni. -Co, jak co, ale ja sobie poczytam.- oznajmiła, wyciągając z plażowej torby, jakieś ogromne tomisko, który według mugolskich zasad fizyki w życiu nie zmieścił by się do torby tej wielkości Chłopak podejrzewał, że Hermiona rzucała na nie zaklęcie zmniejszajco zwiększające.
-Ty nawet w wakacje z książkami?- żachnął chłopak przewracając oczami.
-A przeszkadza ci to coś? - spytała groźnie
-Nie skądże.- odparł szybko chłopak, aby zrehabilitować w oczach dziewczyny.- ,,Numerologia dla zaawansowanych". Fascynujące.- zakpił, wpatrując się w zniszczoną okładkę.
Dziewczyna westchnęła i oparła się na piersi chłopaka. Otworzyła lekturę na której skończyła i zaczęła czytać.
Gdy Ron był przy niej kompletnie nie mogła skupić się na lekturze. Odwróciła wzrok od książki i wpatrzyła się w chłopaka, który wygrzewał się na słońcu. Zorientowała się, że będzie widzieć się z nim już tylko kilka dni, więc jaki sens ma czytanie podręcznika szkolnego, gdy on jest przy niej. Przeczytała jeszcze kilka zdań po czym odłożyła książkę do torby.
-Co książka nie ciekawa?- zapytał zdziwiony chłopak.
-Ciekawa, ale ty jesteś o wiele ciekawszy.- zaśmiała się dziewczyna, przysuwając się trochę bardziej do twarzy chłopaka.
-Naprawdę?
-O tak.- odparła dziewczyna i czule pocałowała go w usta. Nagle wszystko przestało istnieć, gdy poczuli na sobie smak swoich warg. Nie chcieli niczego więcej, tylko swojej bliskości. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Chłopak delikatnie przeczesywał wilgotne włosy dziewczyny. Ona opierała ręce na jego ramionach. Ich języki wirowały w szalonym tańcu. Nagle Ron odłączył się od ust swojej dziewczyny.
-Naprawdę nie wiem, jak wytrzymam bez ciebie, nawet miesiąc. - szepnął Ron, delikatnie gładząc policzek dziewczyny.
-Będziemy do siebie pisać. - pocieszyła go dziewczyna.- Jakoś wytrzymamy.- dodała.
*
Proszę o szczere komentarze i życzę wam udanych wakacji!!!
-Hermiona, daleko jeszcze! - spytała się Ginny, wołając do przyjaciółki, która leciała kilkanaście metrów za nią.
-To tamten dom.- odkrzyknęła, wskazując palcem, wychylając się zza pleców swojego chłopaka. -Ten z czerwonym dachem, widzisz!?
-Taak.widzę.-krzyknęła. - Dobra, lądujemy! - zawołała dziewczyna do Rona i Harry'ego. Wszystkie trzy miotły i ich pasażerowie, powoli zniżali się w kierunku furtki do domu numer 17. Po kilku minutach wszyscy stali już przed domem. Pani Granger stała bardzo niepewnie, trzymając się za żołądek i wyglądała jakby zaraz miała zwymiotować. Jej mąż, choć podtrzymywał żonę, wcale nie wyglądał lepiej.
-Widzę, że miotły raczej nie przypadły wam do gustu?- spytała ich córka wpatrując się w wystraszonych rodziców.
-Nigdy więcej.- mruknęła do siebie pani Granger. - Dobrze to wejdźcie do domu.
Otworzyła furkę, która wydała z siebie ciche skrzypnięcie.
-Boże, jak tu zarosło.- jęknęła kobieta patrząc na zarośnięty ogród.
Ron i Hermiona, ruszyli za państwem Granger, ale Harry i Ginny nie poszli z nimi.
-A wy nie wchodzicie?- spytała Hermiona.
-Wiesz, my wracamy do Nory. Nie chcemy to przeszkadzać.
-Przcież nie będziecie przeszkadzać!- oburzyła się brązowowłosa.
-Ale i tak wolimy wrócić.- odparł Harry.- Zresztą po tym złapaniu będzie pełno roboty w Ministerstwie. Wy pewnie też będziecie musieli iść na rozprawę lub coś takiego.- dodał ponuro.
Jęknęła w duchu na samą myśl o rozprawach, przesłuchaniach i wizytach w Ministerstwie Magii.
-No dobra, jeśli chcecie.- westchnęła dziewczyna.
-Tylko Hermiono, mam coś dla ciebie.- powiedział Harry. Pogrzebał w kieszeni bluzy i wyciągnął z niej wyszywaną koralikami torebkę.
-Znalazłem ją gdy czekałem na was. - powiedział czarnowłosy dając dziewczynie torebkę.
-Dzięki, nawet nie wiesz jak się martwiłam, że ją tam zostawiłam.- ucieszyła się Hermiona.
-Nie ma za co,- odrzekł chłopak.- To my już będziemy lecieć. Cześć- pożegnali ich Harry i Ginny.-
Usłyszeli odgłos teleportacji, i już ich nie było.
-No dobrze chodźcie do środka.- zachęcił ich ruchem ręki Pan Granger. Doszli do drzwi. Dziewczyna wymamrotała zaklęcie Alohomora, i wszyscy weszli do środka. Dom był bardzo zaniedbany. Całość pokrywała warstwa kurzu. W końce pająk uplótł sporych rozmiarów pajęczynę, na którą Ron starał się nie patrzeć.
-No więc dziś tu nic nie zrobimy, więc myślę, żebyśmy przespali się parę godzin.- oznajmiła kobieta, patrząc na zegarek, który wskazywał kilka minut po czwartej -Zaprowadzę was do sypialni na górze.
Wyszli za nią, po nowoczesnych, drewnianych schodach na piętro. Wskazała im ruchem dłoni pierwsze drzwi na lewo.
-Śpijcie dobrze. Jakby co łazienka jest na przeciwko. Dobranoc.- powiedziała kobieta troskliwym tonem i wyszła cicho, zamykając pokój.
-Myślisz, że wezwą nas na jakąś rozprawę?- spytał niespodziewanie Ron, gdy weszli do pokoju.
-Nie wiem, myślę, że tak. Przecież byliśmy naocznymi światkami. Z resztą Yaxley używał na tobie i moich rodzicach zaklęć niewybaczalnych, no i wy będziesz musiał to powiedzieć.-twierdziła Hermiona wyciągając z torebki piżamy. Rzuciła jedną z nich chłopakowi, który zaczął wciągać ją przez głowę.
Nagle w ułamku sekundy pojawił się przed lśniący jeleń. Otworzył usta i przemówił głosem Harry'ego
-Jutro o 13.00 macie się stawić w Ministerstwie Magii. Ma się odbyć jakaś rozprawa, czy coś takiego. Pamiętajcie!-oznajmił krótko, po czym rozpłynął się w powietrzu. Patrzyli się jeszcze przez chwilę, jakby analizowali zaistniałą przed chwilą sytuację.
-No i masz odpowiedź na swoje pytanie.- odezwała się Hermiona.
-Czyli Harry i Ginny są już w Ministerstwie. Pewnie jest tak spore zamieszanie.
-Pewnie masz racje.- zgodziła się dziewczyna, która nie miała absolutnej ochoty jutro w tym wszystkim uczestniczyć.
Chłopak puścił tą uwagę mimo uszu i zaczął przebierać się w piżamę. Hermiona również włożyła swoją i położyła się do łóżka, przykrywając miękką pościelą.
-Branoc kochanie.- mruknął.
-Dobranoc.
Była wykończona, więc gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, od razu oczy zaczęły jej się same kleić. Już po chwili usłyszała ciche chrapanie Rona, co oznaczało, że spał. Nagle znów nasunęły jej przerażające wizje dzisiejszego dnia. Ron był torturowany, tak jak ona pół roku temu w Dworze Malfoyów. Jej rodzice byli przez trzy tygodnie przetrzymywani w jakiejś piwnicy. Ogarnęło ją palące poczucie winy, przez to, że jej najbliżsi tyle wycierpieli. Myślała, że gdy pokonają Voldemorta będzie już bezpiecznie. Że wszystko się zmieni. Że będzie bezpiecznie jak dawniej. Ale teraz już
widziała, że do odbudowania prawdziwego świata czarodziejów, jest jeszcze długa droga.
*
Poranek u Państwa Granger był bardzo miły. Ron i Hermiona spodziewali się całego dnia sprzątania, a rano ujrzeli, że cały dom już lśnił czystością, a na stole pachniało świeżo przygotowane śniadanie, które było znakomite. Hermiona tęskniła za pysznymi naleśnikami swojej mamy, więc zjadła całą wielką porcję z ogromną ochotą.
-Zamierzacie tu jeszcze zostać?- spytał się pad Granger, otwierając poranną gazetę.
-Nie, jutro wyjeżdżamy. Musimy coś załatwić w Ministestwie Magii.- odparła Hermiona, biorąc sobie kolejnego naleśnika.- A wy ile zamierzacie tu zostać?- zapytała się dziewczyna
-Wiesz, postanowiliśmy z mamą sprzedać mieszkanie i wrócić do Anglii.- wyznał Pan Granger.- Do swojego domu. Nikt go nie kupił, prawda?
-Nie, jest niezamieszkany.- odrzekła dziewczyna.
-Wstawiliśmy dziś rano ogłoszenia do gazety i internetu dotyczące sprzedarzy. Mam nadzieje, że ktoś zadzwoni. Chcemy jak najszybciej wrócić do Anglii i z powrotem otworzyć naszą klinikę.- rzekł mężczyzna
Brązowołosą bardzo ucieszyła ta wiadomość. Myślała, że rodzice będą chcieli tu zostać, ale jednak z powrotem wrócą. Chciała już przenieść się z Nory do swojego domu.
-Och.- westchnęła dziewczyna. - To cudownie.
-Jak twoja mam, potrafiła tak szybko posprzątać cały dom, bez użycia czarów?- spytał się Ron wyraźnie zdziwiony, jak można posprzątać tak szybko, mugolskich sposobem.
-Wiesz ona ma trochę świra na punkcie czystości, jest dentystką i to chyba przez to.- odparła.
-Moja mam w życiu by nie posprzątała Nory bez różdżki. Naprawdę nie wiem jak mugole żyję bez magii.- zdziwił się chłopak prostując swoje długie nogi. Właśnie siedzieli pod dużym rozłożystym drzewem w ogrodzie Grangerów za domem, który rzucał cudowny cień przez co nie było aż tak gorąco.
-Wiesz, wyjeżdżamy dopiero jutro, może poszlibyśmy sobie na plaże?- zaproponowała Hermiona
Chłopak rozważał kilka sekund propozycję.
-Czemu nie.- odparł.
Powoli wstali spod ogromnego drzewa i udali się do domu, po potrzebne rzeczy.
Po dwudziestu minutach spaceru, coraz bliżej było czuć zbliżający się ocean. Chłopak skręcał już w stronę plaży dla turystów, lecz dziewczyna zatrzymała go dłonią.
-Wiesz, może chodźmy w jakieś...bardziej ustronne miejsce.- za proponowała z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
-Jasne.- zgodził się. Na tej na, którą zmierzał był takie tłum, że pewnie nawet nie znaleźliby sobie miejsca.
Po kilkunastu minutach wyszli na wyjątkowo piękną i odludłą plażę.Na turkusowym, morze rozbijały się o brzeg wysokie fale. Przy końcu plaży piął się w górę wysoki kamienisty klif, z którego u góry wyrastały palmy i inne egzotyczne drzewa. Przy obsypanym muszelkami brzegu, spacerowały żwawym krokiem mewy, które wypatrywały w piasku różnych przysmaków. Biały, czysty piasek przyjemnie grzał w stopy. Ron roześmiał się i złożył na jej ustach krótki pocałunek. Mają kilka godzin, tylko dla siebie. w których nie muszą się martwić o nic. Tylko ona i Ron. Nikt inny. Hermiona patrzyła na to z takim szczęściem w oczach, jakby nigdy nie widziała nic piękniejszego. Rzuciła torebkę na gorący piasek i popędzała w stronę turkusowego oceanu, po drodze zrzucając ubranie ukazując niebieskie bikini. Rudowłosy szybko ściągnął spodnie i bluzkę i ruszył w pogoni za dziewczyną. Wpadli razem do oceanu, rozpryskując wokół siebie ciepłą wodę.
Chlapali się radośnie, jak zwykłe dzieci, bez żadnych trosk i problemów. Ich głośny śmiech roznosił się po opustoszałej plaży.
-Spróbuj mnie złapać!- krzyknęła radośnie dziewczyna odpływając nieco dalej. Chłopak błyskawicznie dopłynął do niej i ją ochlapał.
Nie zauważyła jak zniknął.
-Ron, gdzie jesteś!- zawołała dziewczyna.
Poczuła, że ktoś łapie ją za kostkę.
Rudowłosy wynurzył się na powierzchnię wody.
-Ronaldzie Weasley, chcesz, żebym umarła na zawał?!- krzyknęła dziewczyna udawając oburzona . -To nie było śmieszne!
-Jeśli to nie było śmieszne, to dlaczego się śmiejesz?!
Dziewczyna nie odpowiedziała tylko wybuchła nie opanowanym chichotem. Chłopak po chwili dołączył się do niej.
Cały czas spędzili na zabawach w wodzie. Wspólnym wygłupom nie było końca.
-Może mała przerwa.- zaproponował chłopak.
-Jasne.
Powolnym krokiem skierowali się w kierunku plaży, gdzie były porozrzucane ich ubrania. Po kilku minutach doszli do brzegu.
-Szkoda, że musimy już wyjeżdżać. Chętnie zostałabym tu, aż do powrotu do Hogwartu..- westchnęła dziewczyna wycierając włosy ręcznikiem, który wyciągnęła z torebki.
-Przecież i tak będziemy razem do końca wakacji.- zadziwił się chłopak, rozkładając koc.
-Wiesz, bo ja, jak znalazłam już rodziców, to myślę, że do końca wakacji będę mieszkać u nich. - wyznała, kładąc się na kocu.
-Och. - powiedział tylko Ron. Posmutniał nieco z tego powodu, bo o wiele lepiej mieć Hermionę dwa piętra niżej, niż w zupełnie innym mieście.
-Ale będę przyjeżdżać.- pocieszyła go dziewczyny.- Jesteś na mnie zły, czy co?
-Nie po prostu chciałbym w pełni wykorzystać te ostatnie dwa miesiące, zanim pojedziesz do Hogwartu.- rzekł ponuro chłopak, nie chcąc patrzyć jej w oczy.
-Przyjadę jeszcze pod koniec wakacji.- pocieszyła go Hermiona. - Po prostu chciałabym spędzić z nimi trochę czasu.
-Nie ma sprawy.- odrzekł nie całkiem szczerym głosem.
Nie wiedząc dlaczego, atmosfera nieznacznie się popsuła. Dla Rona, wyjazd Hermiony do Hogwartu, był nieco drażliwym tematem. Myślał, że zostanie w Norze chociaż do końca wakacji, a nie wyprowadzi się do rodziców. Jaki ty jesteś samolubny, powiedział sobie w myślach.Pomyśl chociaż raz o innych, a nie tylko o sobie. Nie chciał aby jego ukochana wyjeżdżała. Oczywiście wiedział, że ceni sobie naukę ponad wszystko, ale czy ponad ich związek. Bał się, że tak długa nieobecność, popsuje ich relacje.
-Coś się stało?- spytała łagodnie dziewczyna.
-Nie nic. Myślę.
-O moim wyjeździe do Hogwartu?
Ron nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
-Jesteś na mnie zły, że jadę? - spytała się z wyrzutem w głosie.
-Nie, poprostu nie wiem jak wytrzymam bez ciebie 10 miesięcy. - odparł, ale ona wyczuła lekką nutkę złości i smutku w jego tonie. .
-Nie będziesz musiał wytrzymać be ze mnie 10 miesięcy.
-Jak to nie?!
-Będziemy mogli widywać się co miesiąc.- oznajmiła radośnie dziewczyna.- Chciałam ci to powiedzieć dopiero pod koniec wakacji, ale powiem ci co załatwiłam. No więc, jakiś tydzień przed wyjazdem do Australii, napisałam list do McGonnagall list. I spytałam czy mogę się z tobą spotykać.
-I co?
-No i odpisała, że zezwala na wizytę u was w każdy ostatni Weekend miesiąca.
Chłopak poczuł jakby niewielka iskierka szczęścia wypełniła jego serce.
-Jesteś wspaniała! W życiu nie myślałam, że McGonnagall się zgodzi na tak częste wizyty.
-Ja też w to wątpiłam, no ale...udało się. - powiedziała dziewczyna, ciesząc się, że nie wywołała kłótni. -Co, jak co, ale ja sobie poczytam.- oznajmiła, wyciągając z plażowej torby, jakieś ogromne tomisko, który według mugolskich zasad fizyki w życiu nie zmieścił by się do torby tej wielkości Chłopak podejrzewał, że Hermiona rzucała na nie zaklęcie zmniejszajco zwiększające.
-Ty nawet w wakacje z książkami?- żachnął chłopak przewracając oczami.
-A przeszkadza ci to coś? - spytała groźnie
-Nie skądże.- odparł szybko chłopak, aby zrehabilitować w oczach dziewczyny.- ,,Numerologia dla zaawansowanych". Fascynujące.- zakpił, wpatrując się w zniszczoną okładkę.
Dziewczyna westchnęła i oparła się na piersi chłopaka. Otworzyła lekturę na której skończyła i zaczęła czytać.
Gdy Ron był przy niej kompletnie nie mogła skupić się na lekturze. Odwróciła wzrok od książki i wpatrzyła się w chłopaka, który wygrzewał się na słońcu. Zorientowała się, że będzie widzieć się z nim już tylko kilka dni, więc jaki sens ma czytanie podręcznika szkolnego, gdy on jest przy niej. Przeczytała jeszcze kilka zdań po czym odłożyła książkę do torby.
-Co książka nie ciekawa?- zapytał zdziwiony chłopak.
-Ciekawa, ale ty jesteś o wiele ciekawszy.- zaśmiała się dziewczyna, przysuwając się trochę bardziej do twarzy chłopaka.
-Naprawdę?
-O tak.- odparła dziewczyna i czule pocałowała go w usta. Nagle wszystko przestało istnieć, gdy poczuli na sobie smak swoich warg. Nie chcieli niczego więcej, tylko swojej bliskości. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Chłopak delikatnie przeczesywał wilgotne włosy dziewczyny. Ona opierała ręce na jego ramionach. Ich języki wirowały w szalonym tańcu. Nagle Ron odłączył się od ust swojej dziewczyny.
-Naprawdę nie wiem, jak wytrzymam bez ciebie, nawet miesiąc. - szepnął Ron, delikatnie gładząc policzek dziewczyny.
-Będziemy do siebie pisać. - pocieszyła go dziewczyna.- Jakoś wytrzymamy.- dodała.
*
Proszę o szczere komentarze i życzę wam udanych wakacji!!!
poniedziałek, 3 czerwca 2013
5. I tak żle, i tak niedobrze
Dziewczyna zamarła. Z przerażeniem patrzyła, na grupę przeważających ilościowo śmierciożerców. Nie mieli najmniejszych szans. Byli tylko dwójką nastolatków, a przed nimi stał z tuzin najniebezpieczniejszych sprzymierzeńców Voldemorta. Bez zastanowienia krzyknęła:
-Co z nimi zrobiliście!!!
Jeden z nich, ściągnął maskę, znała jego twarz, chyba był to Yaxley kpiąco się uśmiechnął. Nie odpowiedział.
-Brać ich!!! - zawołał do towarzyszy.
Chciała uciekać, steleportować się, co kolwiek, ale ze strachu nie mogła się poruszyć. Poczuła jak ktoś ciągnie ją za włosy, łapią za nadgarstki i brutalnie związują twardą liną, razem z Ronem. Poczuła nieprzyjemne uczucie towarzyszące teleportacji i nagle znalazła się przed jakimś starym, opuszczonym domem. Nie wiedziała, czy jest dalej w Australii. Kątem oka zobaczyła adres napisany na koślawej tabliczce: Stanhope 34. Przez chwilę prowadzili ich do wielkiego, domu. Gdy weszli do niego, poczuła w nozdrzach nieprzyjemny zapach. Pomieszczenie wyglądało na nieużywane od co najmniej stu lat. Ledwo zdążyła rzucić okiem na korytarz, a już była ciągnięta po jakiś stromych schodach do piwnicy. Śmierciożera otworzył kopniakiem drzwi i wprowadził do przeraźliwie małego pomieszczenia z niskim sufitem.
-Nie waż się jej tchnąć!!!- wrzasnął Ron, który wyrywał się innym. Jeden z nich brutalnie kopnął go w brzuch. Z jego gardła wydobył się zduszony krzyk. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy ujrzała grymas bólu na twarzy chłopaka. Przestała racjonalnie myśleć. Pragnęła coś zrobić, ale co?
-No co szlamo, nie możesz się patrzeć jak się znęcam, nad twoim chłoptasiem, co!!! Dopiero go załatwimy jak się nie zdecydujesz! - krzyknął po czym rzucił na Rona zaklęcie oszałamiające.
-Słuchaj szlamo.- warknął.- Umowa jest taka, albo gadasz gdzie jest Potter, i pomagasz nam go tu przyprowadzić, albo poleje się krew tych mugoli i twojego chłoptasia. Co wybierasz?!
Hermiona przestała racjonalnie myśleć. Żadna z tych propozycji nie była wykonalna. Miała pozwolić, aby zabili Harry'ego, albo jej rodziców i Rona czyli osoby, które najbardziej kochała. Już wolała, żeby ją zabili. Mimowolnie łzy zaczęły jej płynąć z oczu.
-Ja na nic się nie decyduje.- wyszlochała. Spojrzała na nieprzytomnego Rona, którego brutalnie przytrzymywał jeden ze śmierciożeróców.
-Na nic się nie decydujesz szlamo, coo?! To może to ci pomoże podjąć decyzję!!! Wyprowadzić go!.- krzyknął i wskazał na Rona. Wyciągnęli go brutalnie z lochu i zatrzasnęli drzwi. Gdy wyprowadzili go do zakurzonego salonu, rzucili nim na podłogę.
-Enervate.- mruknął, a chłopak natychmiastowo się ocknął.
-Gdzie jest Hermiona?!-krzyknął, próbując wstać z podłogi i uciec, lecz Yaxley przytrzymał go butem przy podłodze.
-Nic jej nie jest, ale ja się tu trochę tobą pobawię, a może i czego się dowiem. Crucio!!!
Z gardła Rona wydobył się zduszony krzyk. Wił i miotał się po podłodze. Czuł jakby każda komórka jego ciała rozcinały tysiące rozpalonych do czerwoności noży, jednożeśnie miał wrażenie że każdy kawałek jego ciała był odrywany.
-Gadaj gdzie Potter!!!
Nic...nie...powiem!-wycedził rudowłosy.
-Crucio.-wrzasnął śmierciożerca.
Teraz z gardła chłopaka wydobył się przeraźliwy krzyk. Pragnął tylko jednego, aby ten ból się skończył. Nie chciał zemdleć, bo strasznie chciał pomóc Hermionie. Nie wiedział gdzie teraz była, ani co z nią się stało.
-Może teraz się wygadasz?! Jak nie to zobaczysz co zrobimy z tą szlamą! Crucio!
Kolejna fala strasznego bólu przeszyła jego ciało. Rozpalone do białości noże przyszywały każdy kawałek jego ciała, głowa pękała mu z bólu, krzyczał i krzyczał tak, jak jeszcze nigdy nie krzyczał w całym swoim życiu.*
-Co, boli Weasley? Może teraz coś mi powiesz?!
-Nic..nie..powiem.-wyjąkał ostatkiem sił Ron.
Jeszcze kilka fali powtarzającego się bólu. Każda sesja coraz bardziej odbierały mu siłę.
-Crucio!!! Gadaj wszystko co wiesz!!!
Kolejna fala przeraźliwego bólu, lecz on nie miał już nawet siły krzyczeć. Przed oczami miał tylko barwną plamę. Za wszelką cenę, próbował nie zemdleć, aby pomóc Hermionie. Poczuł, że Yaxley uderza jego głowa o podłogę. Miał wrażenie, że jego czaszka pękła na pół.
-Crucio!!-wrzasnął-Gadaj wszystko!!!
Ron już go nie słyszał, powoli, ból już przestał mijać. Stracił przytomność.
*
Hermiona siedziała. skulona w kącie. Jej głowę wypełniał paniczny strach. Sytuacja w jakiej postawili ją śmierciożercy była nie do zniesienia. Każdy krzyk Rona, który zapewne był torturowany przez śmierciożerców odbijał się w jej głowie. Doprowadzał do szaleństwa. W jej głowie panowała kompletna pustka. Nie miała przy sobie niczego, co mogłoby ją i Rona uwolnić. Zabrali jej torebkę razem z całym dobytkiem i różdżkę. W kieszeniach również pustka. Siedziała w kącie szlochając. Każdy odgłos dobiegający z góry swojego cierpiącego chłopaka, kosztował ją kolejną falę łez. Teraz już wiedziała co on czuł, gdy ona była torturowana przez Bellatrix. Dobrze pamiętała ból, jaki wywoływało zaklęcie Cruciatus. Nie życzyła go nikomu. Serce krajało jej się, gdy wiedziała, że chłopak, którego kochała ponad wszystko właśnie to przechodził. Próbowała zebrać myśli, ale nie mogła.
Nagle usłyszała odgłos kroków na schodach. Zerwała się z miejsca. Drzwi lochu otworzyły się z donośnym skrzypnięciem. Stanął w nich Yaxley, który brutalnie trzymał nieprzytomnego Rona.
-I co zdecydowałaś się?!- krzyknął.
Hermiona nie odpowiedziała.
-Masz 12 godzin, szlamo!!! Na razie mam coś do załatwienia. Lepiej się pospiesz bo ten rudzielec 12 godzin może nie przeżyć!- powiedział, po czym rzucił Rona na podłogę i zatrzasnął drzwi.
Podpełznęła do niego na czworakach, i delikatnie wzięła za rękę. Puls bił. Wzięła go za ramiona i delikatnie potrząsnęła.
-Ron obudź się, proszę!- szepnęła.
Żadnej odpowiedzi. Potrząsnęła go jeszcze kilka razy, powtarzając jego imię, lecz on ciągle nie odzyskiwał przytomności. Po kilkunastu minutach poddała się, uważając, że poczeka, aż sam odzyska przytomność. Ułożyła go w wygodniejszej, pozycji pod ścianą. Nagle usłyszała głos wypadania jakiegoś przedmiotu. Po ciemku natrafiła na jakiś kształt. Podniosła go z ziemi. Nie mogła go zidentyfikować, lecz palcami wyczuła, że jest on metalowy i ma jakieś rzeźbienia. Wyczuła też jakiś przycisk. Z myślą, że Ron raczej nie będzie miał przy sobie nic niebezpiecznego, zaryzykowała i go wcisnęła. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje, ale po kilku sekundach pokój skąpany był w świetle. Od razu domyśliła się, że był to wygaszacz. Teraz gdy wszystko widziała, mogła porządnie opatrzeć Rona. Podeszła do niego i przeraziła się. Jego twarz była zakrwawiona, a z boku głowy widniało wielkie przecięcie z którego sączyła się krew. Mocnym szarpnięciem oderwała skrawek swojej bluzki i przyłożyła mu go głowy. Materiał błyskawicznie nasiąknął krwią. Zaczęła panikować. Oderwała jeszcze jeden fragment, ciesząc się, że bluzka była długa i mocniej przycisnęła. Przez chwilę materiał dalej nasiąkał, lecz już po chwili krwawienie ustało. Oderwała materiał. Rana nie krwawiła. Zadowolona, że w miarę doprowadziła go do porządku, z powrotem usiadła pod ścianą.
Nagle zaczęła czuć się strasznie samotna. Równie dobrze Rona mogłoby tu nie być. Na razie jej jedynym celem, było utrzymanie go w miarę dobrym stanie. Powróciło uczucie paniki. Znowu zaczęła się bać, co będzie dalej.
-Her..hermiona- jęknął Ron.
Dziewczyna podbiegła do niego jak oparzona.
-Jak się czujesz?- spytała troskliwym głosem.
-Głowa m-mnie boli.-odparł i próbował usiąść.
-Leż spokojnie!!! Nie wolno ci narazie wstawać!!! Ron jesteśmy w sytuacji bez wyjścia! Śmierciożercy kazali mi wybierać, że albo zabija ciebie i moich rodziców, albo mam im wydać Harry'ego! Mam dwanaście godzin!- jęknęła dziewczyna po czym ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Ron był zszokowany tą informacją. Zaczął zastanawiać się chwilę co ma zrobić. Nagle przypomniał sobie co Harry dał mu na wszelki wypadek. Lusterko. Pogrzebał chwilę w kieszeni dżinsów i natrafił palcem na zaostrzony koniec lusterka. Wyciągnął je i pokazał Hermionie.
-Co to?-spytała.
-Pamiętasz to lusterko, w którym się widzi kogoś, jak ktoś ma takie same? Harry dał mi je na wszelki wypadek. W razie takiej sytuacji jak ta...-odparł nieco zawstydzony. Harry ostrzegał ich, że śmierciożercy mogą chcieć ich zabić, ale on mu nie wierzył. Teraz wstydził się go zawołać, ponieważ ostatnio śmiał się z niego, że ktoś może ich zaatakować.
-No to na co czekasz?! Zawiadom go!!
*
Słońce już zbliżało się ku horyzontowi, lecz dalej mocno grzało. Po obu stronach ścieżki rosła pszenica, którą poruszał delikatny letni wietrzyk. Po środku ścieżki wydeptanej na polu, spacerowała dwójka zakochanych. Czarnowłosy chłopak trzymał za rękę swoją dziewczynę. Było im cudownie.
Nagle usłyszał jakby ciche wołanie. Swoje imię.
-Coś mówiłaś?- zwrócił się do rudowłosej.
-Nie nic.- odparła zaskoczona dziewczyna.
-Słyszałem jakby moje imię. Cicho, teraz tez je słyszę! -szepnął.
Zdawało mu się, że głos wydobywał się z woreczka na jego szyli. Tak z woreczka zw skóry wsiąkiewki, którego miał zwyczaj zdejmował tylko do kąpieli i snu. Miał zawsze przy sobie wiele może i zwykłych, ale jakże wartościowych dla niego rzeczy. Pospiesznie przegrzebał woreczku, w poszukiwaniu źródła dźwięku. Nagle wyciągnął lusterko, które zwrócił mu Aberforth Dumbledore. Ujrzał w nim twarz Rona.
-Ron! Coś się stało?!- spytał czarnowłosy.
-Eee, no tak.- odparł chłopak. Dopiero teraz Harry zauważył, że jego przyjaciel był przerażająco blady, a prawy bok jego głowy był zakrwawiony.-O cześć Ginny!-zawołał do siostry, która właśnie pojawiła się w odłamku lustra.
-Ron! Co ci się stało!-pisnęła.
-Dużo opowiadania. Dam wam Hermione, bo ja trochę wyłączyłem się przez tą ostatnią godzinę.
Nagle w lusterku ujrzał Hermionę.
-Hermiona, powiesz mi co się tu na Merlina stało?!
-Harry, zostaliśmy porwani przez śmierciożerców. Jesteśmy w wiosce nazwie Stanhope w domu numer 34 i tyle wiem. Musisz znaleźć wielki, rozpadający się dom raczej na pustkowiu. Nie jedźcie sami. Śmierciożerców jest dużo, więc sami w żadnym razie nie dacie sobie rady. Sprowadźcie aurorów i zróbcie to najszybciej jak umiecie. Mamy tylko dwana.., nie no już jedenaście godzin. Jakby co będziemy w kontakcie.
Ginny spojrzała z przerażeniem na Harry'ego.
-Co robimy?!
-Teleportujemy się do Ministerstwa.- odparł Harry.
Po chwili znaleźli się już przed wejściem do Ministerstwa Magii, czyli małej londyńskiej budki telefonicznej. Weszli do niej i natychmiast usłyszeli zimny kobiecy głos.
-Imię?
-Harry Potter i Ginewra Weasley.
-W sprawie?
-Zawiadomienie Aurorów i o misji ratunkowej.
Z otwory, z którego zwykle wychodzi reszta pieniędzy wysunęły się dwie plakietki z ich imionami. Nagle podłoga budki telefonicznej zaczęła zjeżdżać na dół. Po chwili wyszli do zatłoczonego korytarza w Ministerstwie Magii. Tłok był tak duży, że nikt nie zwracał uwagi na Harry'ego. Pospiesznie weszli do windy, która całe szczęście była pusta i zjechali do izby Aurorów. Wybiegli z windy wprost do korytarza. Weszli do głównego biura, w którym stało kilka biurek, na nich mnóstwo papierów, a na ścianach poprzyklejane były twarze śmierciożerców. Przy jednym z biurek siedziała młoda czarownica, która wypełniała jakiś dokument eleganckim czerwonym piórem. Miała przyjazny wygląd twarzy, wyglądała na około 23 lata. Pewnie jakaś stażystka- pomyślał Harry. Miała czarne, długie, lekko falowane przy końcach włosy i duże szaro-niebieskie oczy. Ogólnie bardzo ładna.
-Ekhem, przepraszam.- chrząknął Harry.
Czarownica oderwała wzrok od dokumentu. Gdy zobaczyła kto odwiedził jej biuro, potrąciła ręką kałamarz i oblała wszystko. Szybko osuszyła całość różdżką i lekko poddenerwowanym tonem spytała:
-W czym mogę służyć?
-Potrzebuję Szefa Aurorów. Bardzo szybko!- wydyszał Harry.
-Dobrze. Pójdę po niego.- odparła.
Po wyjściu sekretarki Ginny szturchnęła Harry'ego w bok.
-Ała, za co to!
-Za to, że tak gapisz się na nią!
-Wcale się nie gapię, ty jesteś o wiele ładniejsza!- odparł, po czym pocałował dziewczynę w usta.
Nagle do biura przyszła dziewczyna razem z Kingsleyem, który pomimo bycia Ministrem Magii, na razie nie zrezygnował z tej posady.
-O widzę, że wam przeszkadzam.
Harry i Ginny błyskawicznie się od siebie odsunęli.
-Nie, skądże znowu!!!
-Więc co to za pilna sprawa?
-Ron i Hermiona, są więzieni przez śmierciożeców. W Australii w wiosce Stanhope. Potrzebuję około piętnastu aurorów!
-Zaraz sprowadzę i wyruszamy.
Po trzech minutach wyszedł z biura z pokaźną grupką aurorów.
-Dobra, Harry. Teleportujemy się!!!
Przez chwilę towarzyszyło im nieprzyjemne uczucie towarzyszące teleportacji, a po chwili znaleźli się, przed domem, który idealnie pasował do opisu Hermiony. Wielki, stary, z łuszczącym się tynkiem i brakującymi dachówkami.
-To tu!-powiedział Harry.- Wchodzimy.
-Czekaj, Harry.- odezwał się Kingsley, zatrzymując go ręką.- Mogą być tam jakie zaklęcia ochronne. Lepiej to sprawdzić.
Podszedł do drzwi i delikatnie trącił je różdżką. Z miejsca trysnęły delikatne iskry.
-Widzisz, trzeba to usunąć.- wymruczał jakieś zaklęcie i weszli do środka. W środku zdawało im się, że było pusto. Wąskim korytarzem, pełnym jakiś dziwnych portretów, szli dalej. Po chwili, zobaczyli duże dębowe drzwi. Otworzyli je bez żadnych oporów. W pomieszczeniu siedziała grupa śmierciożerców.
-Expelliarmus. - krzyknął Harry, oszałamiając najbliższego śmierciożercę. Kolejny odpowiedział tym samym lecz czarnowłosy się uchylił, a zaklęcie rozwaliła kawałek ściany. Po minucie każdy już ze sobą walczył.
-Ginny?! Gdzie idziesz?- zawołam chłopak do dziewczyny, która wychodziła z pomieszczenia.
-Szukać Rona i Hermiony!
-Idę z tobą!
-Nieee, poradzę sobie, ty idź tam!
Rudowłosa wybiegła z pokoju, w którym walczyli śmierciożercy, i poszła szukać miejsca, w którym prawdopodobnie mogli być. Gdy wchodzili do domu widziała, jakieś małe schodki, prowadzące na dół, więc poszła sprawdzić. Schody te okazały się być strasznie strome i nie pewne. Kilku stopni brakowało. ale szybko po nich zeszła. Znalazła się w ciemnym korytarzyku, w którym były tylko jedne zardzewiałe drzwi. Podeszła do nich i zawołała.
-Ron, Hermiona?! Jesteście tam!!!
Przylgnęła uchem do zardzewiałych drzwi i usłyszała czyjeś kroki.
-Ginny, to ja, Hermiona! Możesz otworzyć te drzwi?!
-Jasne, tylko odsuń się trochę. Reducto.- krzyknęła rudowłosa. Usłyszała huk i drzwi rozsypały się na kawałki. Zaklęcie było tak silne, że rozwaliło nawet ścianę. Po chwili z kłębowiska dymu. Wyłoniły się dwie postacie. Rudowłosa od razu rzuciła się im na szyję.
-Nic wam nie jest?
-Mi nie, ale Ron...
-Już się dobrze czuję. Nic mi nie jest.- przerwał jej rudowłosy.
-A co się stały? Jesteś cały we krwi!- zauważyła niespokojnym głosem Ginny.
-Torturowali go! Cruciatusem! Przez godzinę, albo dłużej bo chcieli wydobyć informacje o Harrym!
-Coo? Cruciatusem, przecież to nielegalne.
-A od kiedy to śmierciożecy robią legalne rzeczy.- odparł. -Chodźmy już. Ginny wchodziła już po wąskich schodach, lecz nagle Hermiona spytała:
-A moi rodzice? Przecież oni gdzieś tu są.
Rozejrzeli się wokół, ale nie było już tam żadnych drzwi.
-Może są gdzie indziej? Przecież tu już nic nie ma.- mruknęła rudowłosa.-Prawda Ron?! Ron!!!
Dziewczyny zauważyła, że Ron kucał pochylony nad czymś na podłodze.
-Patrzcie tu jest chyba jakaś klapa.- zawołał. Podbiegły do niego. Rzeczywiście w podłodze była nieduża drewniana klapa.
-Myślisz, że mogą tam być?-spytała Hermiona
-Nie wiem. - odparł Ron. - Sprawdźmy!-pochylił się, otworzył zamek, którym zamknięta była klapa i pociągnął za uchwyt. O dziwo bardzo lekko się otworzyła. Od dziury prowadziła mała, wąska nie wyglądająca na pewną drabinka.
-Wchodzimy?- spytał rudowłosy. Dziewczyny pokiwały głową. Pierwszy zszedł Ron, za nim Ginny i na końcu Hermiona. Szli w dół kilka minut. Gdy zeszli, wiedzieli, że są bardzo głęboko pod ziemią. W środku było przraźliwie zimno i ciemno, a powietrze strasznie cuchnęło. Z daleka można było usłyszeć ciche kapanie wody. Ron i Hermiona pozbawieni byli różdżek, ale Ginny szybko zapaliła swoją.
-Idziemy?
-Chyba nie mamy innego wyjścia.
Przez dziesięć minut szli podziemnym korytarzem. Nie odzywali się do siebie nawet słowem. Słychać było tylko ich kroki, które odbijały się echem po ścianach. Nagle korytarz zaczął się zwężać, a sufit robił się coraz niższy.
Po chwili zobaczyli, że przed nimi widnieją bardzo stare i zardzewiałe drzwi.
-To chyba tutaj!- krzyknęła radośnie brązowołosa.
Ginny otworzyła je różdżką i weszli do środka. Ron wyciągnął z kieszeni wygaszacz i pstryknął nim. Wyleciała z niego kula światła, która zawisła w powietrzy jak małe słońce, ponieważ nie mogła połączyć się ze swoim źródłem światła.
-Her-hermiona. - zawołał ktoś z kąta bardzo słabym głosem. Dziewczyna spojrzała w tamtym kierunku. Ujrzała tam swoich rodziców.
-Mama, Tata?!
-Córciu, jak żeś się tu znalazła?
-Długa historia. Nic wam nie jest?
-Nie kochanie. Dzięki Bogu, że nas znalazłaś. Chyba dłużej bym tu nie wytrzymała.
-Musimy iść nie mamy zbyt dużo czasu!
Droga powrotna, trwała trochę dłużej, ale wszyscy wydostali się na zewnątrz. Hermiona dopiero teraz zobaczyła jak źle wyglądają jej rodzice. Byli okropnie wychudzeni i bladzi, a ich policzki były zapadłe. Wyszli po wąskich skrzypiących schodkach na górę.
Pokój, który i tak przedtem nie wyglądał zachęcająco, wyglądał ja bo bitwie. Meble były poprzewracane i zniszczone, i wszędzie unosił się kurz. W środku tego bałaganu stał Harry, najwyrażniej na nich czekając.
-Harry, gdzie są wszyscy?! -zawołała Ginny
-Pojechali do do Ministerstwa., ze śmierciożercami. Jutro będzie przesłuchanie, a potem ześlą ich do Azkabanu.
-A ty czego z nimi nie poszłeś?- spytała się rudowłosa.
-Czekam na was.- odparł.
-Gdzie się teleportujemy? No Nory?
-Nie możemy się steleportować, przecież moi rodzice to mugole! Będziemy musieli jechać austobusem! Do ich domu w Newcastle.
-A nie lepiej na miostłach? Szybciej i wygodniej.- zaproponowała Ginny. - Skoczymy z Harrym po 4 miotły i możemy lecieć.
Rodzice Hermiony zbladli, gdy usłyszeli, że mają lecieć na miostłach.
-Oj, Pani Granger, to nic takiego, a zresztą będzie pani lecieć ze mną lub Hermioną. Zgadzacie się?!
Ron i Hermiona pokiwali głową. Usłyszeli głośne pyknięcie i już ich nie było.
-Hermiona, jakmy mamy lecieć na miotle.- zwrócił się do Hermiony jej tato.
-Oj normalnie, Mamo ty poleciesz z Ginny, bo ona lata o wiele lepiej niż ja, Ty z Harrym, a ja z Ronem.
Po 20 minutach Harry i Ginny wrócili.
-Dlaczego tak długo?- spytał Ron.
-Mama, chciała nas zatrzymać.- mruknęła rudowłosa.- No dobra to lecimy, długa podróż nas czeka.
Wyszli przed dom.
-Pani Gragner. Musi się mnie pani mocno trzymać. Proszę się nie puszczać i nie prostować. Dobrze?
- tłumaczyła Ginny. Pani Granger pokiwała głową i bardzo niepewnie weszła na miotłe. Pan Granger zrobił to samo. Ron i Hermiona również. Wkońcu wszyscy odbili się nogami od ziemi i polecieli do Newcastle.
niedziela, 26 maja 2013
4. Poszukiwania
Gdy Ron i Hermiona podjęli decyzję, o poszukiwaniu jej rodziców, od razu zaczęli wszystko planować. Ginny i Harry raczej im nie przeszkadzali, ponieważ całymi dniami przebywali po za domem nadrabiając stracony czas, jak to Ginny miała w zwyczaju mawiać. Oni zaś całymi dniami przesiadywali w pokoju Rona, planując wyprawę. Minął tydzień, ale na razie nie zdecydowali się jechać. Hermiona nie miała pojęcia, gdzie rodzice mogą się znajdować. Szukała po różnych mapach, ulotkach, ale nic. Znów czuła się tak, jakby planowała wyprawę po horkruksy. Nie wiedziała gdzie oni są, ani od czego zacząć. Po prostu pustka w głowie. Po niecałych dwóch tygodniach, bezsensownego szukania jakich kolwiek informacji, Hermiona wykrzyknęła.
-Na gacie Merlina!!! Tak dalej być nie może, musimy wreszcie tam pojechać i robić, a nie gadać! Stoimy w miejscu. Myślisz, że jak przeglądniemy mapę, jakieś ulotki lub książki, to coś nam to da?!
Ron przez chwilę patrzył, na swoją czerwoną ze złości dziewczynę. Fakt, on też sądził, że to nie ma sensu. Codziennie tylko głupie przeglądanie. Podszedł do niej, odgarnął włosy z czoła i przytulił.
-Masz rację kochanie. Trzeba zacząć działać. Pojedziemy jutro, z samego rana. Zgadzasz się? - spytał rudowłosy głaskając ją po puszystych włosach. Ta skinęła głową. Nagle ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Nie liczyło się nic. Żadne problemy i zmartwienia. Tylko oni i ta cudowna chwila. Pragnęli, aby trwała ona wiecznie. Ich języki złączyły się we wspólnym tańcu. Pocałunki stawały się coraz bardziej gorące i namiętne.
Liczyła się tylko ona. Jej puszyste włosy, delikatne perfumy o zapachy lawendy, czekoladowe oczy i cudowne malinowe usta. Była dla niego całym światem. Nie chciał je skrzywdzić, ale ona go tak pociągała. Była tak piękne. Najpiękniejsza na świecie. Nie chciał przerywać tej chwili, ale odłączył się od niej aby mogła złapać oddech. Jej włosy były lekko rozczochrane, a wargi zaczerwienione, a prawe ramiączko sukienki zsunięte.
-Kocham Cię.- wyszeptał jej do ucha. Dziewczyna uśmiechnęła się słysząc te słowa. Takie dwa proste wyrazy, a taką wielką mają moc. Przez ostanie dwa tygodnie, wcale się nie całowali. Nie mieli dla siebie czasu. Odsunęli się od siebie. Ale dziś wreszcie to się zmieniło. Po prawie dwóch tygodniach, wreszcie się pocałowali. Wreszcie.
-Mówimy twojej mamie, o tym, że jedziemy?
Rudowłosy zmarszczył brwi namyślając się.
-Nie. Powiemy tylko Harry'emu i Ginny. Mama raczej nie powinna wiedzie, bo wtedy nas nie puści.- odparł.
-Jasne, dobra ja już idę bo muszę jeszcze nas spakować.-westchnęła dziewczyna i niechętnie wyszła z pokoju, zostawiając Rona w bardzo dobrym humorze. Przeszła dwa piętra niżej i weszła do pustego pokoju Ginny. Podeszła do szafki nocnej i wyciągnęła z niej niewielką torebkę wyszywaną koralikami. Od końca wyprawy prawie do nie nie zajrzała. Pomyślała, że znowu ją zabierze. Zaczęła wyciągać z niej wszystko co w niej się znajdowało. A było tam naprawdę wszystko. Z trzydzieści książek, dwie różdżki, zniszczony medalion Slytherina, magiczny namiot, mugolskie i czarodziejskie pieniądze, kartki z pergaminem, dwie różdżki i wiele innych rzeczy. Gdy opróżniła już całą torebkę, co trochę czasu jej zabrało. Popatrzyła na stertę rzeczy, na podłodze. Zaczęła segregować przedmioty do wyrzucenia, na te które musi odłożyć i wziąść. Największa była ta do wyrzucenia, a do torby włożyła namiot, trzy książki, mugolskie funty i galeony, mapę Australii. i kilkanaście innych potrzebnych. Zamknęła torebeczkę, rzuciła ją na szafkę i otworzyła okno. Mimowolnie się uśmiechnęła gdy poczuła delikatny letni wietrzyk, wypełnione zapachem kwiatów oraz skoszonej trawy na swojej twarzy. Na chwilę zapomniała o wszystkim rozkoszując się wonią dochodzącą z ogrodu. Takie proste miejsce, a tyle w nim magii. - pomyślała.
Ron leżał na łóżku zastanawiając się co wziąść. Nagle usłyszał ciche skrzypienie do pokoju. Wstał z nadzieją, że to Hermiona, lecz ujrzał w nich Harry'ego. Również się ucieszył ponieważ musiał mu wyznać
-Wiesz, stary, bo ja i Hermiona jedziemy do Australii, no wiesz po jej rodziców. - wyznał.
Harry przeczesał włosy rękami, jak to zazwyczaj robił gdy był zdenerwowany.
-A nie myślisz, żeby to zrobić gdzieś, no nie wiem, za miesiąc, albo jak złapią śmierciożerów.-zaproponował czarnowłosy.
-Nie, Hermiona chce teraz, a zresztą śmierciożercy nas nie złapią, i masz nic o tym mamie nie gadać, bo ona nas nie puści.
-No nie wiem, a może na was tam czyhają?
-Gadasz jak moja matka. - zakpił Ron.
-Ale Ginny mogę powiedzieć?-spytał Harry
-Jeśli zaraz nie wypapla tego wszystkim, to tak.
-A zastanawiałeś się co twoja matka powie, jak zauważy, że nie ma was w domy?
-Wciśniesz jej jakiś kit, o wakacjach nad morzem.-wymyślił na poczekaniu Ron, który faktycznie się nad tym nie zastanawiał.- Harry, no proszę jesteś moim najlepszym kumplem.
-Ron, przecież ja, ty i Hermiona jestesmy teraz jednymi z najsławniejszych ludzi w państwie i na świecie. To nasza trójka najbardziej przyczyniła się do pokonania Voldemorta. Jeśli śmierciożercy, chcą kogos zabić, to napewno nas!!!
-Aurorzy ich szukają. A teraz nie narazili by się na zdemskowanie! Nie ma szanś, aby cos nam się stało!
-Och, no dobra.- zgodził się z przekorem w głosie.-Ale weż ze sobą.
Harry pogrzebał w woreczku na szyji i wyciągnął lusterko od Syriusza.
-Masz, to na wszelki wypadek. Jakby coś się stało. Bierz.
Rudowłosy wymownie spojrzał w górę.
-Dobra, ale wiec, że nic się nam nie stanie.
-No to tą sprawę mamy załatwioną.-mruknął.
*
Pierwsze promienie wschodzącego słońca zbudziły brązowowłosą dziewczynę. Otworzyła oczy i ujrzała znajomy pokój swojej przyjaciółki. kremowy kolor, Przez chwilę myślała, że to będzie kolejny normalny dzień, kolejne chwile z Ronem spędzone na pocałunkach i czułych słowach. Lecz nie. Dziś mieli wyruszyć na misję w poszukiwaniu jej rodziców. Trochę się bała. Tylko ona i Ron, w kraju którym nigdy nie byli. Wiedzieli może i dużo z tych wszystkich map i atlasów, ale to nie to samo. Zwlokła się z łóżka, tak aby nie zbudzić Ginny, ubrała się w rzeczy, które miała przygotowane na krześle, umyła się, wzięła torebkę w której znajdował się cały ich dobytek i wyszła z pokoju. Przeszła dwa piętra wyżej, przeklinając w duchu drewniane schody, które okropnie skrzypiały i cicho zapukała do pokoju swojego chłopaka. Jak się spodziewała rudowłosy już nie spał tylko nerwowo przechadzał się po pokoju.
-Hej.-powitała go, lekko poddenerwowanym tonem.
-Cześć, widzę, że się denerwujesz?
-Trochę.- odparła.-Idziemy?
Chłopak pokiwał głową. Wyszli z jego pokoju, okropnie uważając, aby nie następywać na skrzypiące stopnie. Przeszli cicho przez kuchnie i wyszli przed Norę.
-Gotowa?- spytał chłopak. Dziewczyna skinęła. Przez chwilę wirowali wokół własnej osi oraz czuli w żołądku nieprzyjemne uczucie towarzyszące teleportacji. Po kilku sekundach poczuli twardy grunt pod nogami. Było to jakieś mugolskie przedmieście.
-Gdzie jesteśmy?
_W Melbourne. Zaczniemy od tych największych miast.-odparła Hermiona. Z daleka było widać kilkanaście wieżowców i mnóstwo nieco mniejszych budynków.
-No to idziemy? - spytała Hermiona. Ron pokiwał głową. Weszli do wielkiego miasta, i nie mieli pojęcia od czego zacząć.
Cały dzień spędzili na żmudnym włóczeniu się po Melbourne i nic nie znaleźli. Żadnego śladu. Pod koniec dnia stwierdzili, że na pewno ich tu nie było. Pytali się przechodniów, chodzili po sklepach w poszukiwaniu ogłoszeń i nic. Pod koniec dnia wstąpili do jakiegoś supermarketu, aby kupić coś do jedzenia i steleportowali się na jakieś pustkowie, w którym było tylko kilka drzew i jakieś kępki trawy. A słońce znajdowało się nisko za horyzontem. Hermiona pogrzebała w torebce i wyjęła namiot, który rozłożyła za pomocą zaklęcia.
-Musisz rzucać te zaklęcia ochronne?-spytał znużony Ron.-Przecież już nie ma wojny.
-Tak wiem, ale wolę się zabezpieczyć. Jakbyś nie wiedział to w tych okolicach mogą być groźne zwierzęta, bo jesteśmy w okolicach niezamieszkanych przez człowieka.-odparła zgryźliwie
dziewczyna. Gdy dziewczyna rozłożyła już namiot, weszli do niego i ujrzeli znajome wnętrze, które było ich domem przez ostatni rok.
-Och, padam z nóg!-jęknął chłopak rzucając się na prycz w namiocie.
-Ja też.-odparła brązowołosa rozmasowując nogę.-Zaraz zrobię jakąś kolacje.
Po piętnastu minutach na patelni skwierczała już jajecznica.
-To gdzie jutro się wybieramy?- spytał Ron.
-Myślę, że chyba do Sydney, a potem oblecimy Canberrę. Dalej zobaczymy.- odparła zamyślona dziewczyna. Oparła brodę o kolana trzymając w ręce parujący kubek herbaty. Myśl, że jej kolejne dni mają tak wyglądać, całkowicie odebrały jej motywację jaką miała na początku. Nawet nie zauważyła, że Ron podszedł do niej i objął ramieniem.
-Nie martw się kochanie, znajdziemy ich. -szepnął.
-A jeśli nie!- załkała dziewczyna-Przecież oni mogą być niemalże wszędzie! Australia jest ogromna!
-Jestem pewny.- powiedział rudowłosy uspakajającym tonem, głaskając ja po włosach.
*
Niewielki, płócienny namiot, rozbity na pustkowiu oświetlały pierwsze promienie Australijskiego słońca. Para, która się tu rozbiła wybrała wyjątkowo piękne miejsce. Była to niewielka kotlinka, w której wszędzie rosły polne kwiaty, trawa. Słychać było brzęczenie pszczół, a wokół latały motyle, a kilkanaście metrów od namiotu rozciągało się wielkie lazurowe jezioro. Rudowłosy chłopak właśnie otworzył oko. Zauważył, że jego dziewczyna jeszcze drzemała na sąsiedniej pryczy. Zwlókł się z łóżka, i wyszedł przez otwór w namiocie. Przeciągnął się i spojrzał na słońce, które było już dość wysoko nad horyzontem. Rzucił okiem na zegarek, który wskazywał dziesiątą. Zaczął myśleć, co zrobić, zanim jego dziewczyna się obudzi i postanowił zrobić śniadanie. Przez cały czas to ona wszystkim się zajmowała, a jak on raz cos takiego zrobi to nic się nie stanie. Wyjął różdżkę z kieszeni piżamy i wyczarował nieduży okrągłu stolik o raz dwa krzesła. Poszedł do namiotu po naczynia, które ustawił na stoliku i zaczął przygotowywać coś do jedzenia. Nie miał specjalnie talentu kulinarnego, w przeciwieństwie do Hermiony, której potrawy były pyszne, ale uznał, że śniadanie będzie umiał zrobić. Po kilkunastu minutach, posiłek był gotowy. Ustawił to na stole. Zerwał jeszcze bukiecik polnych kwiatów i wstawił do wyczarowanego do siebie dzbanuszka. Ogarnął wzrokiem swoje dzieło i uznał, że nie wygląda to źle. Nagle zobaczył, że jego dziewczyna wychodzi z namiotu. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech na widok przygotowanego śniadania.
-Sam to przygotowałeś?- spytała.
-Zawsze ten ton zaskoczenia.- zakpił chłopak i pocałował dziewczynę w czoło. Zachichochała cicho, po czym zasiadła do stołu.
-To gdzie się dziś wybieramy???
-Newcastle.- mruknęła dziewczyna, jedząc tosta z dżemem.
Po bardzo przyjemnym początku dnia, steleportowali się do miasta, którego mieli dziś odwiedzić. Było bardzo podobne do tych, które codzinnie nie odwiedziali. Nie był tam, aż takietkiego tłoku, ponieważ zbudzili się dość póżno, więc spacerowało się im o wiele przyjemniej. Zaczęli przechadzać się między budynkami, co jakiś czas pytając kogoś o nazwisko rodziców Hermiony. Po dość długim spacerze postanowili chwilę odsapnąć na jakiejś przydrożnej ławeczce w niewielkim parku Hermiona rozłożyła się na niej trzymając w ręku mapę miasta, a Ron poszedł zamówić coś do picia w niewielkiej budce z lodami i napojami.
-Hermiona, jaa, chyba ich znalazłem!!!- zawołał uradowany Ron. Dziewczyna słysząc to podbiegła do miejsca w, którym stał Ron. Wpatrywał się w niewielki plakat z napisem:
Klinika Dentystyczna
Moniki i Wendela Wilskinsów
Fenton Avenue 17 Newcastle
Pierwsze co Hermiona zrobiła to, rzuciła się Ronowi na szyję. -Ron, znaleźliśmy ich. - wyszeptała. Z jej oczu płynęły łzy szczęścia, a na twarzy gościł szeroki uśmiech. Nagle pocałowała go usta, na środku ulicy. Od środka wypełniało ją szczęście i radość.
-No to na co czekamy?- krzyknęła dziewczyna.
Po pół godzinie błądzenia po mieście. Znaleźli jakieś mugolskie osiedle, z mnóstwem bardzo podobnych do siebie domków. Szybko znaleźli ulicę Fenton Avenue. Była to bardzo podobna do innych uliczna z niemalże identycznymi jednorodzinnymi domkami i równo przytrzyżonymi trawnikami. Rozdzielili się w poszukiwaniu domu rodziców dziewczyn.
-O patrz, tam jest!!!-zawołał Ron, wskazując na dom z numerem 17. Dziewczyna podbiegła do budynku. Od razu zobaczyła, że dom jest nieco zaniedbany, ponieważ kwiaty były padnięte, a trawa wyschnięta.
-Nie wygląda na zamieszkany.- szepnęła.
-Może mają dużo pracy, albo nie mieli czasu podlać?-zaproponował.
Dziewczyna podeszła do drzwi wejściowych, lekko drżąc.
-Ron, a jeśli zaklęcie nie zadziała? - załkała.
-Zadziała na pewno. Raz, dwa ich odczarujesz! Nie martw się.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, skierowała różdżkę na klamkę i szepnęła Alohomora. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Rzucili okiem na mieszkanie. Również jak ogród wyglądało na nieużywane. Ściany pomalowane były na jasnobeżowy odcień, a wnętrze urządzone było w ciepłym i przyjaznym stylu. Ale wyglądało jak nieużywane od kilku tygodni. Wszystko pokrywał kurz, a w domu panował zaduch, jakby od dawna go nie wietrzono.
-Ron, ich tu nie ma. - jęknęła.
-M-może wyjechali gdzieś?- zaproponował rudowłosy.
-I zostawili by wszystko bez opieki?! To nie w ich stylu.- odparła coraz bardziej spanikowana dziewczyna.
-No kogo ja tu widzę - powiedział ktoś kpiącym tonem. Z przerażeniem stwierdzili, że w drzwiach stała grupa zamaskowanych śmierciożerców.
czwartek, 9 maja 2013
3. Powrót przyjaciela
Do niewielkiego pokoju na poddaszu, powyklejanymi plakatami Armat z Chudley, wpadały pierwsze promienie porannego słońca, które oświetlały twarz rudowłosego młodzieńca, zastygłej w delikatnym uśmiechu. Obok niego, drzemała wtulona w jego ramię dziewczyna. Wreszcie byli parą. Od zawsze czuli do siebie jakieś uczucia, ale teraz nie musieli tego ukrywać. Niemal od początku swojej znajomości, darzyli się skrytą sympatią. Pierwsze tego oznaki, ukazały się w czwartej klasie, gdy Ron bardzo zazdrościł Hermionie, że ta nie poszła z nim na Bal Bożonarodzeniowy, tylko z o trzy lata starszym od siebie Wiktorem Krumem, który był sławnym zawodnikiem quiddicha. W piątej klasie ich więzi, jeszcze bardziej się zacieśniły. Szósty rok był dla nich istną ciągiem licznych kłótni, wywołanych przez znowu przez zazdrość. Wyprawa po horkruksy i Bitwa o Hogwart ich połączyły. Pokazali, że byli gotowi oddać życie, za drugiego, aby było ono bezpieczne. W czasie bitwy, po raz pierwszy się pocałowali, tak prawdziwe i już wiedzieli, że są dla siebie stworzeni. Wczorajszego wieczoru, wyznali sobie to co naprawdę czują. Wiedzieli, że nic już im nie prze szkodzi w ich miłości.
*
Ginny Weasley zbudziło uporczywe stukanie do okna. Nie chciała wstawać, ale nie mogła już dłużej wytrzymać tego dźwięku. Podeszła do okna i dowiedziała się, co było źródłem, tego hałasu. Była nim sowa, do której nogi przyczepiony był kawałek pergaminu. Z ciekawością, otworzyła okno. Ptak wleciał i usiadł na stoliku nocnym. Odczepiła zwitek, który głosił.
Kochana Ginny!
Chciałabym Cię poinformować, że przyjadę do Nory dzisiaj ok. godziny 18.00. Proszę Cię aby z tego powodu wielkiego zamieszania. Powiedz najwyżej Ronowi i Hermionie.
Harry
Rudowłosa mało nie posiadała się ze szczęścia. Tak bardzo stęskniła się za Harrym. Był od teraz ,,bohaterem narodowym" , jak to niektórzy go nazywali. Od bitwy pojawił się tu tylko na pogrzebie Freda, a w tych smutnych okolicznościach nie mieli czasu porozmawiać. Wywiady, konferencje, spotkania. Nie tylko jego to denerwowało. Tak bardzo chciała mieć go tylko dla siebie, lecz zawsze między nimi stał Voldemort i śmierciożercy. Wiele razy słyszała od niego, że nie moga się spotykać, ze względu na niebezpieczeństwo, które jej groziło. Ale teraz niebezpieczeńtwa już nie ma, a on dalej nie ma czasu dla niej. Dobrze wiedziała, że najchętniej rzuciłby to wszystko, ale nie mógł. Był Wybrańcem i przez to nigdy nie dadzą mu spokoju. Nagle poczuła ostry ból w prawej ręce. Źródłem tego bólu była sowa, która widocznie chciała zapłaty za dobrze dostarczoną korespondencję. Wpatrywała się w nią z wyczekiwaniem. Dała jej kilka przysmaków dla sów. Klapnęła dziobem z zadowoleniem i odleciała. Dziewczyna wpatrywała się jeszcze chwilę w odlatującego ptaka, który po chwili stał się ciemną kropka na jasnym niebie. Pomimo wczesnej pory, zaczęła zastanawiać się jak ubierze się na dzisiejszy wieczór. W końcu chciała zrobić na nim wrażenie. Zaczęła grzebać w szafie, w poszukiwaniu czegoś sensowniejszego. Wygrzebała całkiem ładną, czerwoną, letnią sukienkę na ramiączkach i stwierdziła, że będzie najlepsza na dzisiejszy wieczór. Powiesiła ja starannie na krześle, wykonała codzienne, poranne czynności. Postanowiła stosować się jednak do życzenia Harry'ego i nie mówić mamie o jego przybyciu. Zrobiłaby ona z tego wielkie przyjęcie, a on tego nie lubił. Nienawidzidził gdy wszyscy nim się przejmowali. Gdy rozmyślała o swoim chłopaku i dzisiejszym wieczorze dziewczyna zdała sobie sprawę, że Hermiony nie ma w łóżku. Zegarek wskazywał 6.30. Wyszła z pokoju sprawdzając, czy nie ma jej gdzieś w holu. Nie wiedziała, co nagle ją naszło, ale postanowiła sprawdzić w pokoju Rona. Przeszła trzy piętra do góry weszła do pokoju brata, a jej oczom ukazał się widok, którego najmniej si tu spodziewała. Hermiona w samej bieliźnie leżała wtulona w Rona, a na podłodze były rozrzucone ich ubrania. Oczywiście, wiedziała, że coś między nimi było ale takie coś w tak szybkim czasie. Po Ronie jeszcze mogłaby się tego spodziewać, ale po tej rozsądnej Hermionie, nigdy. No ale facet może zawrócić dziewczynie w głowie. Wyobrażając sobie taką sytuację z Harrym, podeszła do nich, ze chęcią wywinięcia ich jakiegoś kawału i przerwania tej miłej sytuacji. Z kieszeni szlafroku wyciągnęła różdżkę i mimowolnie krzyknęła Aquamenti. Z jej różdżki wytrysnął strumień wody, który ich mocno oblał. Momentalnie wyrwali się ze snu.
-Ginny ty debilko!!!- wrzasnął Ron odklejając mokre włosy z czoła. - Wiesz, że się ludzi nie nachodzi!!! Tyy...- pogroził jej palcem
-Też cie kocham braciszku. Nie mogę raz na jakiś czas wywinąć ci kawał?- spytała z wyrzutem w głosie i pokazała mu język. Rudowłosy prychnął i zabrał się za suszenie włosów różdżką. Hermiona również podążyła w jego ślady.
-A właśnie, miałam wam powiedzieć, że Harry dziś przyjeżdża!!!
Ta wiadomość od razu poprawiła im humory.
-A kiedy?
-Około 18.00. A tak z czystej ciekawości? Do czego tutaj zaszło?
-Do niczego.- warknął chłopak. Było mu wstyd, że akurat jego siostra musiała tu wejść i przerwać, chyba jeden z najcudowniejszych poranków w jego życiu.- Tylko nic nie paplaj mamie.
-No jasne! Ale mam rozumieć, że wreszcie jesteście parą??? -
-Tak jesteśmy, i co ci do tego! Ja się między ciebie, a Harry'ego nie wtrącam. - mruknął
-No nie, wcale. - zakpiła dziewczyna.
-Już, nie bo uważam, że wreszcie znalazłaś sobie odpowiedniego chłopaka, a nie tacy to tamci..
-Według ciebie Michael i Dean nie byli odpowiedni.- przerwała mu siostra.
-Nie, nie byli.
Hermiona z rozbawieniem przyglądała się tej ,,kłótni". No tak. No z kim się umawia było najczęstszym powodem sporów, między rodzeństwem. Nagle kłótnia przeszła na nieco po ważniejsze tematy jak Krum, czy McLaggen, więc zaczęła dotyczyć również jej, a o tych chłopakach dziewczyna wolała unikać rozmów zwłaszcza gdy chodzi z Ronem więc przerwała te niezbyt miłą wymianę zadań całkiem sensownym, pytaniem
-A tak właściwie to co zrobimy gdy Harry przyjedzie?
Ginny zmarszczyła brwi.
-W liście mi napisał, żeby nie robić z tego zbyt wielkiej afery. Myślicie, żeby powiedzieć mamie?
-Nie wiem. Ona od razy zaprosi połowę naszych znajomych i zrobi wielkie przyjęcie, a znowu tak bez zapowiedzi też będzie głupio. - oparł Ron podczas wciągania dżinsów na nogi. Przez chwilę cała trójka się zastanawiała. Nie wypadało im, nic nie zrobić.
-A może nie mówić Pani Weasley gdzieś do 17.30 aby nie zdążyła przygotować wielkiego przyjęcia, tylko skromną kolację!- za proponowała Hermiona. Rodzieństwo przez chwilę się namyślało.
-Tak, to można by zrobić.- odparł rudowłosy. Ginny również się z nimi zgodziła. Skromna kolacja, z najbliższymi osobami. Toby Harry'emu najbardziej pasowało. Po kolacji oczywiście poszliby sobie na jakiś romatyczny spacer, lub coś podobnego. Pomysł Hermiony był idealny.
*
(W międzyczasie*)
Oświetlona elektrycznymi lampami, australijkska uliczka pełna mugoli, pogrążona byłe we śnie. Nie widać było na niej żywego ducha. Żadnego człowieka, żadnego samochodu, nawet bezdomnego kota przemykającego ukradkiem po chodniku. Nikt nie spodziewał się tu nikogo, do rozpoczęcia nowego dnia.
Nagle po ulicy rozległ się dźwięk charakterystyczny teleportacji. Pojawiła się tak grupka ludzi w czarnych szatach z kapturami i ciemnych maskach.
-To tu?- warknął jeden z nich.
-Fenton Avenue.- odparł. Podszedł do tabliczki z nazwą ulicy i odczytał, nazwę taką samą jak zapisaną miał na kartce.
-Tak- odparł- Musimy iść do numeru 17.- odparł ochrypłym szeptem. Ci ludzie nie mieli zwyczaju zachowywać się cicho, lecz ze względu, na środki bezpieczeństa, które zostały zachowane po upadku ich Pana nie chcieli robić zbyt dużych zamieszek. Szybko odszukali dom oznaczony numerem siedemnaście i podeszli do niego z złowrogimi zamianami. Chcieli wywołać jak najmniej hałasu, aby Ministerstwo nie dowiedziało się gdzie się ukrywają, ani jaki mają zamiary.
-Dobra, wchodzimy, ale jak najmniej hałasu, bo jak nie to...- tu mężczyzna przejechał znacząco palcem po gardle. -Ja i Rowle i Travers idziemy, wy zostajecie. Alohomora.
Usłyszeli cichy chrzęst zamka i weszli do środka. Dwójka z nich zapaliła różdżki. Kroczyli najciszej jak mogli. Doszli do dużych drewnianych schodów i weszli po nich na górę w nadziei, że nie skrzypią. Na piętrze skierowali się do drzwi w, których najprawdopodowniej znajdowała się sypialnie. Otworzyli je i weszli. W środku znajdowała się dwójka śpiących mugoli.
-Oszałamionamy ich zbudzimy dopiero w kryjówce- mruknął Yaxley. Użył zaklęcia niewerbalnego, aby oszołomić małżeństwo. Wynieśli ich ciała na zewnątrz, tak aby niczego nie przewrócić i cała grupa teleportowała się do opuszczonego domu, w którym najwyrażniej od przynajmniej 100 lat nikt nie mieszkał. Ten budynek najwyraźniej był ich kryjówką. W środku śmierdziało stęchlizną i pleśnią, a całość pokrywała warstwa stuletniego kurzu, który zalegał wszędzie. Grupa zaszła po skrzypiących schodach do pustej piwnicy, w której urządziła sobie loch. Rzucili na ziemię bezwładne ciała mugoli.
-Co z nimi robimy?
-Enervate- mruknął Yaxley
Państwo Wilkinsowie, ocknęli się.
-Gdzie my jesteśmy- jęknęli.
Śmieciożerca nic nie od powiedział. Wpatrywał się w nich złowrogo.
-Czy wiecie gdzie aktualnie przebywa Hermiona Granger?!
-Kto, o nikim takim nie słyszeliśmy!- odparli przerażeni, i faktycznie mieli miny jakby po raz pierwszy w życiu usłyszeli to nazwisko.
-Chronicie waszą szlamowatą córeczkę, co?!
-Ale my nie mamy córki, my nie mamy żadnych dzieci - oparł ze strachem w oczach.
Yaxley, wziął ze sobą resztę śmierciożerców na górę, do dużego salonu, który za czasów wyglądów musiał wyglądać pięknie, lecz teraz wszystko się tak waliło.
-Co o tym sądzicie?- warknął do pozostałych siadając na zjedzonym przez mole fotelu.
Wszyscy zaczęli się zastanawiać, jaki może być powód tego braku wiedzy o swojej córce.
-Chyba nie udają, może, eee, zaklęcie zapomnienia?- zaproponował Rowle.
-Możliwe Rowle, możliwe. Ta szlama Granger jest dość mądra. - odparł przejeżdżając palcem, po kilkudniowym zaroście.- Możemy spróbować, rzucić zaklęcie przypominające.Wszedł z powrotem do małej, cuchnącej piwniczki, otworzył ją zaklęciem.
Śmierciożercy wymienili znaczące spojrzenia. Najwyrażniej domyślili się, że Hermiona rzuciła na nich zaklęcie zapomnienia.
-Restituere memoria*. - mruknął jeden z nich. Rodziców Hermiony przeszył złoty promień i nagle wyglądali jakby wszystko sobie przypomnieli.
-Jakie macie nazwisko? Gadac bo pozabijam.
-Granger. - wyszeptała kobieta, będąca już na skraju wyczerpania. Śmierciożercy wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-Wiecie gdzie aktualnie przebywa Hermiona Granger?
-My nie wiemy, nie mamy pojęcia. Gdzie ona jest, co jej zrobiliście. - krzyknął pan Granger.
-Crucio. - mężczyzna wrzasnął z bólu. Jego żonie z oczu zaczęły lecieć łzy, na widok cierpiącego męża.
-Nie chcecie gadać to nie. Na razie jesteście naszymi zakładnikami.- warknął i zatrzasnął drzwi, pozostawiając dwójkę mugoli w strachu o siebie, i o córkę.
*
Molly Weasley, zauważyła, że dzisiejsze zachowanie dwójki jej najmłodszych dzieci i Hermiony jest nadzwyczaj tajemnicze, jednak najbardziej zdziwił ja fakt, że Ron bez żadnych ponagleń posprzątał i to bardzo porządnie swój pokój. Gdy weszła do pokoju dziewczyn i zobaczyła wystrojoną Ginny i Hermionę, nie wytrzymała i wykrzyknęła:
-Powiecie mi wreszcie dlaczego zachowujecie się tak czy nie!!!
Ginny spojrzała znacząco na Hermionę. Była już siedemnasta, więc można by jej powiedzieć.
-No bo, eee, Harry dziś przyjeżdża o osiemnastej- odparła nieco się jąkając.
-I ja nic o tym nie wiem!!! I co ja teraz zrobię, przecież nic nie zdążę zrobić i nie..
-Mamo, ale on napisał, że nie chce aby robić z tego jakiejś wielkiej afery. - przerwała Ginny
Krzyki Molly, sprowadziły na dół Rona. Gdy Pani Weasley zauważyła go jej krzyki od razu na niego przeniosły.
-Ronaldzie, czy te też zastałeś po informowany, o przybyciu Harry'ego do naszego domu!?
-Eeee, no tak. - odparł zmieszany chłopak.
-Nie no , po prostu super, została nam godzina, a nic nie jest posprzątane, ugotowane, przygotowane.- wrzasnęła i wybiegła z pokoju, wprost do kuchni, aby ugotować ulubione potrawy Harry'ego.
-No i mówiłam, że tak będzie.- westchnęła Ginny poprawiając ramiączka sukienki.- A ty łaskawie ubrałbyś skarpetki do pary. - mruknęła do brata. Chłopak powiedział, zaklął, zwlókł się z łóżka Hermiony i poszedł do pokoju.
Gdy Molly, jakoś wyrobiła się z planem, które chciała zrobić, w miarę posprzątała dom, ugotowała ulubione potrawy Harry'ego i ustawiła to wszystko w ogrodzie, na szybkiegoaprosiła Billa z Fleur, Andromedę z małym Teddym, twierdząc, że po stracie córki i jej męża musi się trochę pocieszyć, wszyscy z niecierpliwaniem czekali na Gościa. Około godziny 18,15 w końcu usłyszeli trzask przy niewielkiej sadzawce w Ogrodzie Weasleyów. Od razu rozpoznali czarne rozczochrane włosy i okrągłe okulary
-Harry!!!-wykrzyknęła Ginny i rzuciła mu się na szuję. Od razu odwzajemnił uścisk.
-Pięknie wyglądasz.- wyszeptał zauroczony swoją dziewczyną. Gdy spojrzał na stół w ogrodzie, z powrotem spojrzał na Ginny.
-Prosiłem cię, abyś nic nie robiła.- zwrócił się do rudowłosej z udawanym wyrzutem w głosie,
-Znasz moja matkę, wszystko wyniucha. - odparła.
Wszyscy rzucili się na niego, aby się z nim przywitać. Po tym bardzo radosnym powitaniu. Wszyscy zasiedli do stołu, na wspólną kolację. Panowała przu nim bardzo rodzinna atmosfera. Rozmawiali o tym co działo się w Ministerstwie, o Hogwarcie, reformach i wszystkich zmianach na dobre, które wydarzyła się po pokonaniu Voldemotra. Dowiedzieli się również, że Percy znalazł sobie dziewczynę, niejaką Audrey. Hermiona bawiła się z małym Teddnym, który bardzo ją polubił. Ron rozmawiał o czymś z Billem. Ogółem panowała bardzo rodzinna atmosfera. Nagle Ginny powiedziała dość donośnym głosem.
-Ron, czy nie masz nam coś do powiedzenia.
Wszyscy skierowali wzrok w jego stronę. Chłopak przez chwilę kompletnie nie wiedział o co chodzi, lecz rudowłosa spojrzała na Hermionę. Za to ona spojrzała na niego wzrokiem, który mówił. ,,No powiedz im o nas"
-Aha no, bo ja i Hermiona jesteśmy teraz razem. - powiedział Ron. Większość osób nie był bardzo zaskoczonych tą wiadomością.
-Idealnie do siebie pasujecie. - westchnęła Molly Weasley, wiedząc, że jej syn zalazł sobie idealną dziewczynę.
Po kolacji, Hermiona poszła do pokoju Ginny, w głębi ducha bardzo się ciesząc, że wszyscy już wiedzą o ich związku. Nie wróciła, razem z rudowłosą, ponieważ zabrała gdzieś Harry'ego aby nadrobić stracony czas. Westchnęła i położyła się spać.
*
-Mówcie, gdzie znajduję się Hermiona Granger!! - krzyknął śmierciożerca.
-My nic nie wiemy, nie znamy nikogo takiego.- wyjąkała Monika Wilkins.
-Crucio.- po komnacie rozległ się krzyk dwójki mugoli.
-Co chronicie swojej szlamowatej córki.- wysyczał mężczyzna.
-My, my nie mamy córki. - wyszeptał ostatkiem sił.
-Aby na pewno. Avada Kedavra. - wrzasnął. Błysk zielonego światła i dwa ciała mugoli upadły bezwładnie na podłogę.
Brazowowłosa dziewczyna zbudziła się z krzykiem. Tylko sen.- powiedziała sobie w myślach. Ale był on taki realistyczny. Bardzo chciała już sprowadzić ich do Anglii. Śmierciożercy dalej byli dla wolności, ale może warto zaryzykować. Bardzo za nimi tęskniła. Przez chwilę myślała nad tym co zrobić. Zdecydowała się jechać, aby ich odszukać i sprowadzić do domu. Ale Ron pewnie nie puści jej samej. W głębi ducha, pragnęła by jechał z nią, ale musiałam to zrobić sama, bez niczyjej pomocy. Ale musiała mu powiedzieć o swoich zamiarach i wytłumaczyć, ze chce to zrobić sama. Spojrzała na Ginny, która spała jak nieżywa i krzyk dziewczyny, nawet nie obudził. Zarzuciła szlafrok na ramiona i po cichu wyszła z pokoju, nie zważając, że jest trzecia w nocy. Przeszła trzy piętra w górę i weszła do pokoju Rona. Po pomieszczeniu toczyło się jego ciche chrapanie, ale stwierdziła, że wyzna mu to teraz. Usiadła na brzegu łóżka i lekko uderzyła w ramię. Chłopak niechętnie otworzył oczy.
-Co sie dzi-eee-je?- spytał z potężnym ziewnięciem. Gdy zauważył, że to Hermiona przyszła do niego, od raz oprzytomniał. -Co się stało kochanie?- zapytał o wiele milszym tonem. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
-Ron. Jaa, chciałbym ci powiedzieć, że jadę do Australii, po moich rodziców, - tu na chwilę zawiesiła głos. -ale sama.
-Coo, myślisz, że ja cię puszczę samej do Australii, gdy na wolności są śmierciożercy!!! - oburzył się Ron- Przecież oni dalej będą nas szukać, bo to my najwięcej pomagaliśmy Harry'emu. Nie ma mowy! Jadę z tobą!
-Ja chciałabym to sama załatwić, przecież to taka bardziej rodzinna sprawa! A skąd wiesz, że śmierciożercy będą w Australii?
-Myślisz, że sobie nie poradzę?
-To nie tak, no ale jaa..
-Jadę z tobą i koniec sprawy. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. - przerwał jej chłopak.
Dziewczyna była rozdarta, między dwoma decyzjami. Wiedziała, że Ron jej nie puści samej, i przyjemnie byłoby mieć kogoś do pomocy w tym zadaniu, ale znowu postanowiła zrobić to sama. Pierwsza propozycja bardzo ja kusiła. W końcu mu uległa.
-Och, no dobrze.- zgodziła się z udawanym przekorem w głosie brązowowłosa.
-No to załatwione, jadę z tobą.-odparł rudowłosy z uśmiechem. Dziewczyna uznała, że bez Rona chyba by sobie nie poradziła. Teraz nie żałowała tej decyzji. Wtuliła się w niego. Nic nie mówili, tylko patrzyli w skrawek nieba obsypanego jasnymi gwiazdami za oknem i myśleli o czekającej ich wyprawie.
-Kocham cię- szepnęła, - za wszystko co dla mnie robisz.
*
niedziela, 21 kwietnia 2013
2. Spacer i wyznanie
Hermiona wstała dziś , dość późno jak na siebie. Zobaczyła, że Ginny już nie było w łóżku. Spojrzała na zegarek, który wskazywał 8.30. Przeczesała włosy szczotką, włożyła na piżamę szlafrok i zeszła na dół. Zauważyła, że wszyscy są na śniadaniu, i był wśród nich Ron. Po bitwie i po pogrzebie Freda, wszyscy Weasleyowie wpadli w jakąś depresje. Nikt się do siebie nie odzywał. Ta stara Nora pełna śmiechu, radości i ciepła rodzinnego była wręcz nie do poznania. Pani Weasley krzątała się po całym domy płacząc po cichu, Ginny prawie się nie odzywała, a Hermiona słyszała jak w nocy wypłakuje się w poduszkę. Pan Weasley i Percy ciągle siedzieli w Ministerstwie , George wcale nie wychodził z pokoju, a Bill i Ron byli w Hogwarcie pomagając go odbudowywać. Hermiona strasznie się czuła widząc ich zrujnowaną rodzinę. Strasznie tęskniła za tym wesołym Ronem. Cały dom pogrążył się w żałobie. Ale dziś było jakoś inaczej. Atmosfera przy stole była bardziej radosna, niż przez ostanie dni. Rozmowom towarzyszyły śmiechy i żarty. Było prawie jak dawniej.
Dzie-eee-ń dobry- zawołała z potężnie ziewając Hermiona.- Zaspałam na śniadanie?
-Dzień dobry, śniadanie zaczęło się dawno, ale coś jeszcze zostało-odparła Molly- Tosta?
-Poproszę Pani Weasley-odparła dziewczyna biorąc tosta z dżemem.
Dziewczyna od razu wdała się w ciekawą dyskusję z Panem Weasleyem na temat nowych praw w Ministerstwie Magii.
-Czyli Umbridge została zamknięta w Azkabanie. Bardzo się cie...-i urwała bo zobaczyła że Ron cały czas się w nią wpatruje. Tak jakby na coś czekał. Wydawał się być też, nieco zdenerwowany. Szybko odwrócił wzrok.
-Ron czy masz mi coś do powiedzenia?- spytała się dziewczyna marszcząc brwi.
-Eeee, tak właściwie to tak- odparł Ron patrząc jej w oczy- Potem ci powiem.
Reszta porannego posiłku minęła w miłej atmosferze. Ginny, Hermiona i Fleur zastały posprzątać po śniadaniu. Po zakończonej robocie brązowowłosa podeszła do Rona, który czekał na nią przed drzwiami.
-Mam wrażenie, że chciałeś mi coś powiedzieć- spytała z przekąsem dziewczyna.
-No tak- odparł jakby przypomniał sobie bo co na nią czekał- Hermiono czy chciałabyś iść ze mną na spacer?- spytał niepewnie rudowłosy.
-Jasne-odpowiedziała nieco zaskoczona dziewczyna. - Z przyjemnością- odparła. W głębi ducha bardzo cieszyła się z tego powodu. W jego oczach nie było już tej rozpaczy, która udzielała się wszystkim po pogrzebie.
-A'propos, to gdzie?- wypaliła zanim zdążyła się powstrzymać
-Tooo, tajemnica- szepnął i delikatnie się uśmiechnął.
*
Ron siedział w swoim pokoju nerwowo wyczekując 12.00. Postanowił wtedy wyznać Hermionie, że chce być z nią "oficjalnie". W ostanie dni unikał dziewczyny z powodu przytłaczającego smutku, którym była śmierć brata. Miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Całe dnie spędzał w Hogwarcie pomagając w odbudowie i ciężko pracując, bo to pomagało mu zapomnieć o ponurych myślach. Po tygodniu zaczął się powoli otrząsać z szoku i musiał powiedzieć jej to co chciał od dawna. Postanowił zabrać ją w jakieś piękne miejsce w pobliżu Nory. Po głębszym zastanowieniu uznał, że zna takie miejsce oddalone o może o kilometr od jego domu. Lubił tam przychodzić sam, czasami z Ginny lub braćmi. Było tam pięknie. Uznał, że to miejsce idealne na wyznania. W głowie zaczął układać sobie co powie Hermionie, gdy tam będą lecz postanowił, że wyzna jej to co serce będzie mu dyktować. Wyciągnął z szafy niebieską koszulkę i dżinsy przebrał się w nie, przeczesał włosy ręką, tak aby lekko sterczały. Spojrzał na zegarek była za dziesięć dwunasta więc wziął głęboki oddech i wyszedł z pokoju.
*
W międzyczasie Hermiona , również nerwowo wyczekując dwunastej zastanawiała się co na siebie włożyć. Przecież Ron tylko zaprosił ją przechadzkę, ale strasznie się tym przejmowała. W sercu czuła, że dziś usłyszy to co chciała od kilku dni. Nagle do pokoju weszła Ginny.
-Gin, pomóż. W co ja mam się ubrać!- jęknęła brązowowłosa
-Aż tak tym spacerkiem się przejmujesz. No dobra, pomyślmy- urwała wpatrując się z zamyśleniem w trzy zestawy leżące na jej łóżku.-Chyba ten będzie najlepszy.-wskazała na lawendową bluzkę na ramiączkach i dżinsowe szorty.
-Tak myślisz, a nie lepiej ta zielona- jęknęła.
-Nie, ten będzie super- odparła rudowłosa znudzona zachowaniem przyjaciółki.
Dziewczyna zaczęła przebierać się w zestaw wybrany przez Ginny.
-A tak właściwie, co się dzieje między tobą, a Harrym?- spytała dziewczyna zakładając naszyjnik pasujący do kompletu.
Rudowłosa nieco pochmurniała i zmarszczyła brwi.
-Wiesz Harry'ego całymi dniami nie ma w Norze. Co chwilę chodzi na jakieś wywiady i takie różne, a niedługo idzie na studia aurorskie więc wcale nie będzie miał dla mnie czasu. To już nie jest to co kiedyś.- odparła dziewczyna
-Harry na pewno chciałby spędzać z tobĄ więcej czasu, ale wiesz teraz to "bohater" -odpowiedziała Hermiona.
Nagle usłyszała głośne pukanie do pokoju.
-Proszę!- krzyknęła Ginny.
Do pokoju wszedł Ron. Gdy spojrzał na Hermionę oniemiał na chwilę i wykrztusił : Wyglądasz przepięknie!
Dziewczyna lekko się zarumieniła.
-Dzięki - odpowiedziała
-To idziemy? - spytał onieśmielony wyglądem Hermiona chłopak.
-Jasne -odparła, ciesząc się, że Ronowi podoba się jej wygląd.
Wyszli przed Norę i udali się w kierunku w, który brązowowłosa nigdy nie szła.
-Gdzie idziemy? - spytała
-Tajemnica- odparł z uśmiechem na twarzy.
-Dziś jesteś bardzo tajemniczy- zakpiła dziewczyna
Nie odpowiedział tylko znów uśmiechnął się delikatnie. Zaczęli rozmawiać o sprawach dotyczących Hogwartu, zmian w Ministerstwie i o różnych innych rzeczach. Oboje czuli się bardzo swobodnie. Nagle teren zaczął piąć się nieco w górę. Ron ponieważ miał dłuższe nogi szedł nieco szybciej, ale Hermiona zdawała się być nieco zmęczona.
- Zmęczyłaś się?- spytał rudzielec patrząc na nieco zadyszaną Hermionę.
-Nie, wca..- i nie dokończyła, bo chłopak złapał ją i usadził na swoich ramionach. Pisnęła, ale po chwili już radośnie się śmiała.
-A co to niby było?- krzyknęła udając zniesmaczona takim zachowaniem.
-Chce cię tylko ponieść. A zresztą widzę, że ci się podoba- odparł.
Szli tak chwilę w milczeniu. Nagle Hermiona zapytała się:
-Ron. Co zamierzasz robić po wakacjach?
-Wiesz, myślałem nad tym i chyba zatrudnię się w sklepie u George'a. Trzeba mu trochę pomóc, a zresztą muszę zarobić na studia, a one trochę kosztują. A ty?
-Jaa, wracam na siódmy rok do Hogwartu.- odpowiedziała dziewczyna.
-No jasne. Mogłem się spodziewać, że dalej chcesz się kształcić- zakpił chłopak, ale w jego głosie była nuta smutku. Nagle spostrzegli, że na końcu wgórza widniał nieduży lasek.
-Idziemy do lasu?-zapytała pozytywnie zdziwona dziewczyna.
-No niezupełnie, ale mniej więcej- odparł chłopak
Hermiona zawsze lubiała przebywać w lesie. To pomagało jej się uspokoić. Kochała ten zapach, spokój i ciszę. Gdy doszli rudowłosy ostawił dziewczynę na ziemię. Weszli wsród drzewa i od razu zrobiło się ciemno i tajemniczo, ale pięknie. Szli przez 5 minut, podziwiając las. Nagle Ron szepnął:
-Zamknij oczy.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenia. Przeszła kilka kroków trzymając się dłoni rudzielca.
-Teraz otwórz.
Jej oczom ukazał się cudny widok. Była do niewielka leśna polanka. Przez drzewa prześwitywały promienie słońca. Wokół rosły śliczne polne kwiaty, a obok przepływał niewielki cichy strumyczek. Słychać było śpiew ptaków, oraz szumiące drzewa. Hermiona uznała, że było to chyba jedno z najpiękniejszych miejsc jakie wiedziała w życiu.
-Podoba ci się tutaj?- szepnął rudzielec.
-Jest przepięknie- odparła brązowowłosa z podziwem w głosie- Z kąt wiedziałeś, że jest tu takie miejsce?
-Kiedyś podczas jakiejś wędrówki, natrafiłem tu z Ginny- odpowiedział Ron z nutką rozbawienia w głosie.
Usiedli pod dużym dębem. Ron nagle zaczął wyglądać na zdenerwowanego.
-Ron, czego jesteś taki spięty?-spytała się dziewczyna.
Nagle chłopak złapał ją za rękę i zpojrzał głęboko w oczy. Odwzjamnieła spojrzenie.
-Hermiono, chciałbym co coś wyznać. Już od dawna się do tego zbierałem, ale wiesz te wszyskie ostatnie sytuację.-tu nachwilę zwiesił głowę- Przez to nie miałem czasu. I chciałbym ci powiedzieć, że bardzo cię kocham. I-i czy chciałabyś być moją dziewczyną- wyznał z nutką nadziei w głosie.
-Ron, wiedz, że ja też cię kocham i bardzo chcę być twoją dziewczną-odparła- Zawsze chciałam nią być.
Naglę Ron przybliżył się znacznie do niej. Ich twarze dzieliły zaledwie milimetry.
-Kocham Cię- wyszeptał
Dziewczyna niezdążyła odpowiedziać po ich usta stopiły się w namiętnym pocaułku. Uznała, że to najlepszy w jej życiu.. Ron całował tak cudownie. Jego usta były silne i męskie, ale jednocześnie miękkie i delikatne. Ich języki złączyły się we wspólnym tańcu. Ciało dziewczyny, przechodziły przyjemne dreszcze. Chłopak gładził delikatnie jej włosy. Pocałunek trwał i trwał, a oni nie wiedzieli świata poza sobą.
Po jakimś czsie nie wiedzielii, czy minęły zaledwie sekundy czy czy długie lata odłączyli się od siebie, z powody braku powietrza. Rudzielec spojrzał na swoją dziewczynę. Miała zaróżowione usta, włosy zmierzwine przez wiatr, a oczy błyszczały jej ze szczęścia. Jego emocję były nie do opisania. Zrobił coś, o czym marzył od dawna. Był teraz najszczęsliwszym chłopakiem na świecie.
-I jak?
-Cudownie- odrzekła rozmarzonym głosem.
Przez chwilę nic nie mówili, patrząc w swoje oczy. Nagle odezwała się Hermiona
-Ron?
-Tak.
-Jak myślisz, co powie twoje mama na to, że jesteśmy razem?- zpyała nieco poddenerwowanym tonem
-Myśle, ze pogodzi się z faktem, że jej najmłodszy syn już dorasta i ma dziewczynę- zakpił rudzielec
Brązowowłosa parsknęła śmiechem. Ron faktycznie bardzo się zmienił przez ostani rok. Nie był już tym niepewnym siebie, nieczułym i humorzastym nastolatkiem, ale troskliwym, odważym i opekuńczym mężczyzną. Wyprawa po horkruksy i częste narażanie życia bardzo go zmieniły. Z wyglądu również, wyglądał inaczej. Rysy twarzy mu się zaostrzyły, ramiona stały się muskularniejsze. Przybyło mu też na twarzy kilka blizn po bitwie i innych niebezpiecznych przygodach, ale one go nie szpeciły, wręcz przeciwnie, tworzyły idealną całosć. Jedyne co w nim nie uległo zmianie to oczy. Dalej były duże oraz błekitne i głębokie jak ocean. Kochała te oczy. Mogła by się wpatrywać w ten błękit godzinami. Jej chłopak się zmienił, ale zdecydowanie na lepsze.
Nowa para, nawet nie wiedziała jak czas szybko płynął. Spędzili czas na polanie na wspólnych rozmowach i pocałunkach. Nie wiadomo jak szybko słońce zaczęło zachodzić.
-Chcę ci jeszcze coś pokazać -wyznał rudowłosy.
Wstał, złapał dziewczynę za rękę.
Przeszli wydeptaną ścieżką wśród drzew. Nagle las zaczął się przerzedzać. Gdy wyszli z niego oczam Hermiony ukazał się najpiękniejszy zachód słońca jaki widziała w życiu.
-Tu są zawsze piękne zachody słońca- szepnął Ron
Dziewczyna wtuliła się w ramię chłopaka
-Dziękuję - wyszeptała
-Za co?- spytał zdziwony Ron.
-Za najpiękniejszy dzień w moim życiu- odparła
*
Subskrybuj:
Posty (Atom)